Home / Artykuły / #16: Policja, wypadek i stary przyjaciel – deszcz. Podsumowanie i odpowiedzi na pytania

#16: Policja, wypadek i stary przyjaciel – deszcz. Podsumowanie i odpowiedzi na pytania

0

Poprzednie części możesz znaleźć poniżej:

Dzień 3: Noc na polu Vincenta van Gogha

Dzień 2: Od sadu za Dreznem do cichej wsi przed Koln

Dzień 1: Kraków za Drezno

Dziś w nocy

DZIEŃ 4: lodowato, spałem 4 godziny, ale to nic. Da się spać i w takim gównie.

Poszła źle jednak kolejna rzecz – pękł otwór na powietrze w materacu, gdy wyciągałem zawleczkę. Myślę sobie – będzie jeszcze bardziej hardkorowo, ale od biedy jeszcze dam radę spać na dziko. Można też skoczyć gdzieś do decathlonu, i spróbować kupić to bardzo tanio. Jadłem kebaba obok cmentarza, próbując się rozgrzewać. No i wtedy nastąpił gwóźdź do trumny.
Cholerne zimno przeżyję, stelaże przeżyję, materac przeżyję, ale ch… nawigacji nie.
Już na początku zastanowiło mnie, w Krakowie, czemu robię 1800-1900 kilometrów do Auvers, jak google pokazywały 1300-1400 bez autostrad. Wszystko dobrze ustawione, parametry pojazdu, rodzaje dróg, rodzaj trasy. Te 1800 km było fajne, piękne drogi itd, winkle, na których przy 30 km/h można na kolano ścigaczem schodzić. Ale teraz, próbuję wpisać: Tarifa. Miasto znajduje w nawigacji, ale za ch.. nie znajdzie trasy do Tarify. Wpisuję: Gibraltar. Wpisałem wszystkie miasta na południu hiszpanii, żeby jakoś się dokulać, ale nic. Zmieniałem wszystkie parametry przy kazdym mieście i nie może znaleźć trasy. Restarty, czekanie, zmiana ustawień – nic. Pomyślałem jeszcze spokojnie, że może jestem za wysoko ( w gorach nawigacja traciła zasięg, w duzych miastach też, musiałem sam wyjeżdżać), więc zjechałem na sam dół, do centrum. Powtórka tego samego – bez zmian. Naprawdę próbowałem wszystkiego z tym urządzeniem. Nie chciałem się jednak poddać. Postanowiłem wyjechać na krajówkę, ale dalej to samo. Myślę: kurrrrrrwa mać, co robić? Planowałem to od roku. Jazda motocyklem, włóczęga mi w życiu wychodzi, nie chcę z tego rezygnować..
Po raz czwarty podjąłem walkę z przeciwnościami, postanawiajac spróbować wbić jakieś miasto w północnej Hiszpanii. Żeby chociaż hiszpanię zobaczyć, ratować co się da.. Wpisuję jakieś miasto na j, może 1000 km patrząc na mapę – nie działa.
Ostatni raz : madryt.
Jest.
Jednak pokazuje 2200 kilometrów, jedzie jakąś trasą dookoła, zmiana parametrow nie pomaga. 2000 to ja mam do Tarify!!
Niestety, przez rzecz martwą muszę się wycofać.
Przykro mi cholernie.
Z samą mapą do afryki nie dojadę (wytłumaczenie na końcu), bo muszę omijać autostrady i mam ograniczony fundusz, a obiecałem sobie, że od nikogo nie będę brał pieniędzy. Duma i zamysł podróży mi nie pozwala na to.
Do Krakowa znowu pokazuje mi koło 2000 kilometrów na wszystkich parametrach, chociaż powinno być koło 1400.
Przepraszam wszystkich, których zawiodłem i którzy na mnie liczyli.
Ja jednak nie odpuszczam celów, i tej suce, podróży, też nie odpuszczę. Ja dałbym radę i motocykl też, junak naprawdę spisuje się znakomicie.
Podejmuję rękawicę za rok, teraz wracam z podkulonym ogonem, bo francja, nawet na 125cm3, nie jest dla mnie żadnym osiągnięciem. Przykro mi.

Kliknij, aby pominąć reklamy

DZIEŃ 4: POLICJA

Chciałem zrobić koło 800 kilometrów, ale nie dało się. Pięknie trafiłem w pogodę. Lało CAŁE 520 kilometry. Od początku do końca. Ostatnie sto robione już w bardzo gęstym deszczu, a w niemieckich wyżynach otoczonych lasami trudno o dobre schronienie. Zatrzymałem się w jednym hotelu, ale niestety nie było pokoi, więc ruszyłem dalej i po kilku kilometrach znalazłem dobry hotel (cenie równej wspomnianemu szaleństwu).
Woda w niemczech leje się strumieniami, spływa po ich niemieckich drogach i ocieka po ich niemieckich samochodach.
Jest problem ze stacjami, bo cała Europa idzie powoli w zautomatyzowanie, a mnie mojej visy nie czyta, dlatego muszę szukać stacji z obsługą już przy połowie zbiornika.
Dziś nawigacja postanowiła zmienić zdanie i zrobić mi kolejnego psikusa.
Jechałem spokojnie Francją i nagle wjeżdżam do Luksemburga. Tak dla odmiany i odpoczęcia od Belgii. Wjechałem w sam środek kraju i znowu musiałem radzić sobie sam. Usiadłem gdzieś na chodniku, patrząc na ten mały naród i czując krople na całym ciele. Jedynym rozsądnym rozwiązaniem wydało mi się kierowanie na jakiekolwiek Niemieckie miasto. Tak też zrobiłem. A teraz uwaga, znalazłem kolejny plus wjazdu do tego kraju, tak jak poprzednim razem w Belgii.
Goni mnie czas, a francuzów, niemców i obywateli luksemburga łączy jedna cecha: poza miastem lecą te 110/120 na 90, ale choćby ktokolwiek z nich leciał nawet 140 po wyprzedzaniu, to jak widzi znak terenu zabudowanego, to wszyscy zwalniają dosłownie i precyzyjnie. Czesi natomiast jeżdżą strasznie pedantycznie i ani razu nie byłem świadkiem przekroczenia prędkości chociażby o 5 kilometrów.
Miałem na liczniku setkę jak wjeżdżałem do jakiegoś miasteczka w luksemburgu i nagle dwa samochody zwolniły do 50. Ja również zahamowałem, ale nie widziało mi się już wleczenie się kilku kilometrów, bo chciałem szybko być w Niemczech. Biorę dwa samochody, a pani z naprzeciwka tylko miga mi światłami i przykłada rękę do ust. Zwolniłem, ale było za późno.
Robię gest bezradności i zjeżdżam na pobocze. Trzech policjantów ukrytych za krzakami, gdzie stał również policyjny, sportowy radiowóz. Taki, co chłopaki na 600cm3 na autostradzie nie uciekli by im :D
Rozmawiamy po angielsku, młody policjant.
-Dzień dobry, gdzie pan tak się spieszy?
– Mam bardzo ciężki dzień, cały czas jestem w drodze, zniszczył mi się namiot i psuje nawigacja, o widzi pan.
– Poproszę dokumenty motocykla i prawo jazdy. Skąd Pan jest?
– Cracov, Poland!
– Na Tym?
– Tak. :)
Policjant do kolegi:
– Sprawdź czy dowód się zgadza.
I do mnie:
– Proszę ściągnąć kask, żebyśmy byli pewni.
Ściągam kask.
Przyglądają mi się, bo chyba już nie przypominam 17 latka i młody policjant mówi:
– Dobrze, za to przekroczenie będzie 100 lub 200 euro mandatu, zaraz sprawdzę, płatne od razu, bo jest Pan obcokrajowcem.
Ja już milczałem, pogodziłem się z tym. Nie kłócę się nigdy, gdy dostaję mandat – za każdym razem dostałem go słusznie.
– A czemu się Pan tak spieszy?
– Wracam do domu.
Policjant poszedł do kolegi, usłyszał, że wszystko się zgadza i oddał mi dokumenty.
– Have a nice trip.
– Thats all?!
– Thats all. :)
Powinienem dostać te sto euro, bo prędkość była spora. Ale tam się czuje po prostu, tak samo jak w Belgii, że policjant to człowiek jak Ty, i że ta funkcja jest przede wszystkim funkcją społeczną. Tam chyba ludzie czują, że policjant to człowiek, który może Ci pomóc i jeśli nic nie zrobisz, to jest przyjaźnie nastawiony. W ogóle nie czuje się, że stracą robotę, jeśli nie wypełnią statystyk i tak dalej. Było mi bardzo miło, ale oby takich spotkań jak najmniej.
Zostało mi 1170 kilometrów i chyba nie dam rady jutro wrócić do domu, ale jak już wpadnę do Czech to nie mogę się tam zatrzymać, bo nie mam i nie będę kupować koron. Za oknem cały czas deszcz. W ogóle po czasie, gdy człowiek najedzony, jest mu ciepło, docenia taki styl życia. Jest bardzo pociągający.

DZIEŃ 5: WYPADEK

Stało się, ale nie tracę dobrego nastroju.
Piękny ten hotel rano był, na samej górze, otoczony lasami, wart swojej ceny. Spakowałem się cały i aż mi się nie chciało wychodzić z ciepłego pomieszczenia. Zapaliłem fajkę patrząc na drogę, na ludzi jedzących śniadanie, na ogromne mgły w oddali. Wsiadam na moto, jedynka i ruszam. No i zacząło się najgorsze pod względem stanu pogody 100 km podczas tej podróży. Rozpadało się strasznie, widoczność na 20 metrów. Już po 20 kilometrach zatrzymałem się, żeby założyć siatki na buty, bo pływałem – stara metoda motocyklistów. No i co, zrobiłem w życiu koło 20-30 tysięcy kilometrów w samym deszczu, więc czułem się pewnie, ale na mnie przyszedł też czas, ponad 1000 km od celu. Najpierw dostałem ostrzeżenie, dohamowując do świateł za tirem, droga pochyła. Naciskam stopniowo hamulec ręczny i leciuteńko nożny, żeby „wyważyć” i nagle tylne koło uciekło, wpadło w poślizg, a ja zachowałem dość rozsądku, żeby puścić szybko hamulce i spróbować zapanować nad glebą. Udało się.
Kilkadziesiąt kilometrów później zjeżdżałem z ekspresówki, wiecie – takie kółko pochyłe, oczywiście cały czas pada strasznie. No i niestety, 30-40 km/h, koło ucieka, padam na ziemię z motocyklem i sunę ileś metrów zatrzymując się przed barierkami. Co by było gdybym jechał 5 km szybciej – nie chcę myśleć. Postawiłem moto – nic mu się nie stało lekko obtarte lusterko, za to ja glebnąłem na tyle porządnie, że rozerwało mi kurtkę skurzaną, rękawiczki i trochę spodni. Całe uderzenie przyjąłem na siebie, lekko obite udo i lewa ręka.
Przyjechała policja po 5 minutach, ja stałem tam, żeby dojść do siebie, zobaczyć czy wszystko w porządku. Oferowali pomoc, „making first aid”, ale podziękowałem grzecznie, po raz kolejny dosiadając motocykla i dalej lecąc przez zimne, listopadowe lato, przypominając sobie piosenkę: „prawie do nieba wzięłaś mnie, a wtedy padał deszcz”.
Podtrzymuję dobry nastrój i spokój, pokorę – to najważniejsze aspekty w podróży. Według mnie.
DZIEŃ 5: po wypadku ruszyłem dalej, brnąc przez lodowisko, zachowując respekt do drogi, moknąc cały czas. Tego dnia zrobiłem koło 500 kilometrów. I paradoksalnie tego, najgorszego dnia, odnalazłem poszukiwany przeze mnie spokój ducha.
Jechałem wieczorem, towarzyszył mi ponury zachód słońca, deszcz, przemoczone na sobie 3 pary skarpetek, 2 pary spodni, 4 koszulki i sweter. Poczułem jednak ten spokój, tak bardzo rzadkie uczucie, doświadczane tylko rzadko przeze mnie poprzez wartościowe chwile z drugim człowiekiem i motocykl. Nawet melancholijna piosenka przywołuje przeżyte już wspomnienia. Czułem się pogodzony ze światem, z tym, co się stało i jednocześnie godziłem się akceptować wszystko, co miało mnie dopiero spotkać. Właśnie dla takich chwil wsiadam na motocykl i właśnie dlatego kocham ten styl życia – poszukuję tego uczucia, którego przez większość czasu prowadząc utarte życie, wydaję się zapominać.
Planowałem tego dnia jechać całą noc i dotrzeć do domu, ale pogoda skutecznie mi to uniemożliwiała. Zatrzymałem się późnym wieczorem na jakiejś stacji, tankując zapobiegawczo motocykl i patrząc się na deszcz. Szczęśliwym trafem, po kilometrze znalazłem hotel. Wchodzę do środka, widzę dwie kobiety i mężczyznę. Wszędzie za granicą mówię po angielsku, niestety popatrzyli po sobie jakby nie wiedzieli o co chodzi, gdy zapytałem o wolny pokój.
Oprzytomniawszy, zadałem po niemiecku i usłyszałem od pana, który był wyraźnie smutny, że nie ma już pokoi.
Powiedziałem serdecznie, że nic nie szkodzi, naprawdę i wyszedłem po raz kolejny wkładać mokre rzeczy. Nagle pan wybiegł, poprosił mnie, żebym jechał za nim – po minucie okazało się, że w pobliskim pensjonacie jest wolny pokój. Porozmawialiśmy chwilę – o motocyklu, o tym, czy na pewno nie jestem głodny i o kluczach. Naprawdę przemiły pan.
Woda w tym pensjonacie też była zimna i kaloryfery nie grzały. Może wstyd się przyznać, ale teraz kąpię się pierwszy raz od tygodnia. Wspaniałe uczucie!
Wieczór spędziłem sącząc piwo przy otwartym oknie, słuchając Jacka Garatta – facet naprawdę pięknie śpiewa.

DZIEŃ 6:
szkoda, że muszę to sobie przypominać, ale wszystko musiałem włożyć tak mokre, jak było wczoraj – po ciepłym łóżku!
Dziś pogoda postanowiła dobrze się ze mną pożegnać – był to najładniejszy dzień, idealny do podróży: 23 w powietrzu, 30 na drodze, wiatr nie nachalny, lekko otulający ciepłem. Naprawdę jechało mi się wspaniale.
Do tego stopnia, że nie spieszyło mi się w ogóle. Miał to być na razie mój ostatni dzień, w którym robię kilkaset kilometrów, nosząc zapach papierosów, trawy, schnącego deszczu, benzyny, olejów, palącego słońca, ziemi po deszczu, mokrej skóry. Zrobiłem 700 kilometrów z hakiem, wracając po 22, miejscami trzymając 60-70 km/h przez kilkadziesiąt kilometrów. Miałem w planach oglądnąć dobry film, ale znów skończę na oglądaniu nowych motocykli.

KRÓTKIE PODSUMOWANIE: podróż zacząłem z przebiegiem 3666, a skończyłem z 7267, co daje 3601 kilometrów w 6 dni, przypominam, na 10 konnym Junaku M12.
Dziwnym trafem zdarzyło się tak, że średni przebieg dzienny jest prawie równy 600 km.
Jak na 125 cm3 to sporo!
Junak M12 spisał się wyśmienicie – raz wymieniłem olej, dwa razy naciągałem i smarowałem łańcuch i tankowałem – to wszystko.
Świetna konstrukcja, pozwalająca swobodnie zmieniać pozycje, gdy boli kark, nogi lub ramiona. Z ciężkimi sakwami i ze mną mającym prawie 190cm wzrostu, spokojnie utrzymywał nawet 90km/h pod górki. Tylko dwa razy byłem zmuszony dobić do 120, żeby nie zostać zmiażdżonym z góry.
Raz miałem poważne wymuszenie pierwszeństwa, raz na tych ciaśniutkich zakrętach koleś wjechał na mój pas i raz miałem wypadek.
Spałem trzy razy na dziko – sad za dreznem, góra przed kolonią i pola van Gogha ( teraz to do mnie dochodzi!)
Główny cel nie został spełniony, ale czuję wewnętrzną satysfakcję, mając nadzieję, że i tak podróż do francji małym motocyklem otworzy ludziom oczy.
Mimo dwuletniego stażu na 700cm3 i rocznego na 250cm3, z wielkim sentymentem myślę o najmniejszym segmencie, nie dlatego, że zaczynałem na nim 3 lata, nie dlatego, że nabrałem dzięki nim doświadczenia, tylko dlatego, że przypominają mi, jak szanować moc, jak cieszyć się lekkimi zmianami prędkości, jak podczas długich podróży pielęgnować w sobie spokój, cierpliwość i pokorę. To przekłada się potem na życie, serio.
Jeśli chcielibyście oglądnąć zdjęcia ze wszystkich dni, dowiedzieć się, co jest w podróży najbardziej uciążliwe, a o czym publicznie się nie mówi, co najbardziej przydaje się wieczorami i na przykład co czasem wkładałem na nogi, albo co włożyłem pod kask gdy wstałem z pól Van Gogha o 4 nocy przy temperaturze bliskiej zeru – wchodźcie czasem proszę na bloga. Tu postaram się już nie spamować.
A Junaka, jak każdą 125 polecam z ręką na sercu. Nie dlatego, że go mi użyczono, tylko dlatego, że spełnił swoje zadanie znakomicie, silnik ani na moment się nie zadławił ani nie potrzebował przerwy, elektryka działała podczas deszczu, a naciąganie łańcucha 2 razy na prawie 4000 to dla mnie fenomen. W mojej starej 125 co 400-500 był już luźny.
Pozdrawiam! 

KILKA SŁÓW WYTŁUMACZENIA. DLACZEGO ZAWRÓCIŁEM?:

Uprzedzam Wasze pytania, spędziłem wiele godzin na tłumaczeniu wielu ludziom, nie będącym nigdy w drodze, czemu jestem spowrotem. Pytali: no dobrze, ale nie mogłeś kupić namiotu? Nawet tej nawigacji? Miałeś podobno kilkaset złotych odłożonych na czarną godzinę. Nie mogłeś jechać z resztą, z samą mapą? Kosztuje kilka złotych na stacji. Nie mogłeś kupić też samej karimaty, albo nawet tego namiotu? Czemu nie dojechałeś chociaż do Hiszpanii?

Zacznę od budżetu. Miałem bardzo sztywny budżet i dosłownie niewielką kasę, na kilka noclegów w hotelach. Myślałem, że starczy na więcej, ale średni hotel – mówię poważnie, zwykły, przydrożny hotel- w niemczech, taki, za jaki w Polsce daje się 50-60 złotych, w Niemczech trzeba dać 53 euro, czyli prawie 220 złotych. Znaleźć po drodze pensjonat bez nawigacji jest bardzo, bardzo ciężko. Co prawda, kosztują najtaniej 25 euro ( koło 110-120 złotych), ale najczęściej są zajęte i znajdują się tak rzadko, że bez sprawdzenia na mapie przed wyjazdem ich położenia, nie ma co się nastawiać nawet na 100 złotych za noc. A dla mnie, prawdziwa podróż nie na tym polega.
Nastawiałem się na prawie wszystkie noclego na dziko, ale jak się dowiecie, trafiłem na najgorszy okres pogodowy w tej części europy. Robiłem po kilkaset kilometrów w deszczu. Wiem, ciężko w to uwierzyć. Lało codziennie, a ludzie w kraju dziwili się, co on pie…., jak tu świeci słońce i jest 30 stopni.
Podsumowując ten wątek, 3 nocleg na dziko, był ostatnim, w którym mogłem tak spać. W strugach deszczu nie ma co spać, podróżując motocyklem. Trzeba przespać choć 3 godzinki, wysuszyć się i tak dalej, żeby na drugim końcu europy nie rozchorować się nagle. Mogę już zdradzić, że po kilkuset kilometrach w deszczu, kilka warstw ubrań było tak przemokniętych, że czułem się tak, jakbym nie miał ich w ogóle na sobie. Przypominam, posiadałem odzież motocyklową.
Konkrety: spodziewałem się, że kasy przeznaczonej na nieplanowane noclegi starczy mi na jakieś 9-10 noclegów. W rzeczywistości, jeszcze ze dwa/trzy razy mogłem wziąć sobie zwykły hotel, a im dalej jechałem, tym było zimniej i tym przez głębszy ocean prułem.

Czemu nie kupiłem nowej nawigacji, stelaża do namiotu, dmuchanego materaca?

Wyczerpałbym cały budżet na czarną godzinę a i tak nie wiem, czy bym się zmieścił.
Jeśli miałbym kupować, to tylko w dużych, przydrożnych sklepach, np. Decathlon (nie, nie mogłem taniej szukać okazji, wjeżdżając w miasto, bo wyjechać z np. Drezna, to sztuka rzędu 1/2 godzin).
Ceny są niestety nieproporcjonalne do Polskich. Oczywiście samego stelaża nie da się kupić. Nowy namiot w Polsce, najtańszy, kosztuje koło stówki, w niemczech, koło 60 euro. Czujecie różnicę.
To samo z nawigacją. W Polsce jakieś gówno, które pozwoliłoby mi dojechać do Tarify, miałbym już może też za stówkę. W niemczech lub francji, w przeliczeniu, jakieś dwa razy więcej. To samo z materacem.

Mogłem kupic sam namiot i materac i jechać z mapą.

Otóż nie, nie mogłem. Z nawigacją hardkor jest zrobić 450/500+ km dziennie na 125, 1000 na dużym motocyklu. Z mapą trzeba zatrzymywać się przy każdej wiosce, mieście, patrzeć na oznakowania i tak dalej. Oczywiście, jest to możliwe, ale wtedy przebieg dzienny zamyka się przy maksymalnie 300 kilometrach. Nie muszę tłumaczyć, że cała podróż wydłużyła by się o kilka dni, nawet tydzień, a zostałbym bez pieniędzy, przy zimowych temperaturach w nocy i towarzyszącym deszczu przez cały dzień (nieplanowane noclegi „na cywilizacyjnie”). Drugi argument: spróbujcie wyjechać z takich miejsc, jak Luksemburg, bez nawigacji. Większość wylotówek to autostrady, z których tylko na dwóch lub trzech da się zjechać bez płacenia. Wiem, że takich miejsc miałbym więcej – wyjechanie z nich w dobrym kierunku, bez płacenia, graniczy z cudem, serio.

Czemu nie dojechałeś chociaż do Hiszpanii?

Tak, Hiszpania była w zasięgu, nawet po kupieniu namiotu i jechania z mapą. Nie zdecydowałem się na nią tylko dlatego, bo jestem uzależniony od motocykli. Samego celu podróży nie dało się już praktycznie osiągnąć, a myślałem, że jak pojadę do tej hiszpanii i wrócę do domu to z 300 złotymi? 400 złotymi? I co ja z tym zrobię? Pójdzie na dobrą koszulę, wyjście z kobietą, pijackie rozmówki z kumplami przy piwie a na końcu zostanę z niczym. Latam od 16 roku życia, naprawdę, jakbym miał jeszcze dojeżdżać przez Kraków na studia, załatwić różne sprawy komunikacją miejską, to już bym wolał zamarznąć we francji lub niemczech. Dołożyłem bardzo malutko pieniędzy po powrocie, i jeżdżę wysłużonym, ale pięknym Suzuki. Tyle.

Podsumowując, głównym problemem była kasa. Jechałem za swoje i miałem za ciasno wszystko wyliczone, ale charakter nie pozwalał mi prosić o jałmużnę. Takie rzeczy lubię robić całkiem sam. Znajdą się ludzie, którzy by i tak pojechali, mówiąc, że jestem zbyt młody i nie mam pojęcia o podróży, ale to proszę prywatnie pisać, chętnie porównam doświadczenia.
Ostatnio byłem trochę zajęty. Poza tym, to nic miłego wracać do sprawy nie zakończonej sukcesem. To mi wchodzi na ambicję. No, za to serdecznie przepraszam i jak zwykle pozdrawiam. Gdyby ktoś chciał wybrać się w jakąś podróż i szukał rad, albo krótkiego towarzystwa, to piszcie. Chętnie wymienię się wiedzą, opowieściami i poodmrażam sobie dupę, dopóki jeszcze nie ma śniegu.
Lewa, pozdrawiam.
Wilk

0
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13

Kliknij, aby pominąć reklamy

AUTOR: Wilk

Niespełniony poeta, autor książki 'Catch her in the rye' , niepoprawny podróżnik i nałogowy motocyklista - ale prawie szczęśliwy człowiek. wiilk.blogspot.com

komentarze 3

  1. Właśnie skończyłem czytać. Jutro napiszę na blogu, bo dzisiaj nie byłoby zbyt składnie, zaraz się kładę do łóżka.

    Najważniejsze, że wszystko OK i zdrowie jest, można planować dalej.

  2. Mogę ci tylko pogratulować, w taką pogodę ja był zawrócił drugiego dnia ;-)

Dodaj komentarz

Twój adres email nie będzie opublikowany. Wymagane pola oznaczone są gwiazdką *

*

Niniejsza strona internetowa korzysta z plików cookie. Pozostając na tej stronie wyrażasz zgodę na korzystanie z plików cookie. Dowiedz się więcej w Polityce prywatności.
151 zapytań w 1,233 sek