Home / MotoGP / Reakcje obronne

Reakcje obronne

Nad autostradą skołtunione cumulusy zaciągają kołdrę zmierzchu. Prowadzą mnie odblaskowe linie, czerwona po prawej, biała po lewej. W lusterku dostrzegam motocykl. Trzyma się tuż za zderzakiem. Przyspieszam ale przez tylną szybę wciąż gapią się na mnie ciNad autostradą skołtunione cumulusy zaciągają kołdrę zmierzchu. Prowadzą mnie odblaskowe linie, czerwona po prawej, biała po lewej. W lusterku dostrzegam motocykl. Trzyma się tuż za zderzakiem. Przyspieszam ale przez tylną szybę wciąż gapią się na mnie ciemne okrągłe oczy reflektorów. w świetle jadących z przeciwka ciężarówek błyskają anodowane na niebiesko końcówki kierownicy. Kierownicy, której nie trzymają żadne ręce. Strasznie? Strasznie to będzie, kiedy poluzują pasy i motocykl fiknie mi z przyczepy.

Żywot Radka. W niedzielę wieczorem wsiada w służbowy samochód i już po sześciu godzinach jest w Poznaniu. W poniedziałek rano prasuje koszulę, zamyka drzwi wynajętego mieszkania i do piątku sprzedaje ubezpieczenia na życie. W piątek wieczorem wyjeżdża z Poznania i w sobotę nad ranem jest już w Krakowie. Pośpi trochę, a potem pakuje żonę, dzieci i jadą do domku na wsi zażywać rodzinnego weekendu. Pomaluje płot, pogada z sąsiadem, powącha lasu. W niedzielę zawozi rodzinę do Krakowa i wieczorem. Ale póki co jest czwartek. Siedzimy przy jogurcie pitnym i do pierwszej gadamy o motorach, rowerach i dzieciach. Na półkach książki, których nie zabrał ze sobą właściciel mieszkania. Dumas, Dickens, prawo cywilne. Zasypiam przy pierwszym wielokrotnie złożonym zdaniu „Klubu Pickwicka”.

The first ray of light which illumines the gloom, and converts into a dazzling brilliancy that obscurity in which the earlier history of the public career of the immortal Pickwick would appear to be involved.

Poranek na torze jest wzruszający jak ubieranie choinki. Zespół czynności, których sens i kolejność są przejrzyste niczym ryba w galarecie. Ściąganie motocykli z przyczep (kolego mógłbyś, bo mi jebnie na prawo), naklejanie numerów startowych, rozgrzewanie opon elektrycznymi kocami, ustawianie przyczep, lanie wysokooktanowego paliwa. Kto przyjechał, kogo brakuje. Wirażowi nawołują się przez krótkofalówki, Jacek Grandys rozpoczyna pogadankę o flagach. Pierwsze motocykle wjeżdżają na nowiutką nawierzchnię. Pierwsze telefony od żony.

– Aleksander gorączkuje i rzygał już sześć razy.

Jest ich dwóch. Mają beznadziejnie znudzone, przyzwyczajone do równin spojrzenia, włosy na żelu i koszulki z logo Hyperpro.

– Hello chłopaki. Słyszałem, że pomagacie wszystkim ustawiać zawieszenia? Może rzucilibyście okiem na mój motorbike?

– No way – odpowiada ten, który ma więcej żelu.

I śmieje się widząc moją minę. Gadają coś po flamandzku, nie chcę wiedzieć co. Bujają Yamahą w górę i w dół. Nigdy w życiu nie widzieli tak starego motocykla.

Mam głowę nabitą teorią jazdy wyścigowej, na obrotomierzu naklejkę przypominającą o tym, żeby nie schodzić poniżej ośmiu tysięcy obrotów. Mam skrócone przełożenie i skasowany luz na manetce gazu. Mam nowe opony. Tylko przyjemności z tego nie mam. Wjeżdżam na tor, kogoś gonię, ktoś mnie wyprzedza, ktoś się rozwala na ostatnim zakręcie i zwozi go karetka. Nie pamiętam.

– Olo śpi i płacze na zmianę. A ty jak się bawisz?

Świetnie.

Po południu zaczyna padać. Dobrze byłoby mieć deszczowe opony z gumą miękką jak ser gouda i bieżnikiem głębokim jak rowy melioracyjne. Takie same jak ma Szymon Dziawer, człowiek który powinien lubić swoją pracę.

– Wyścig w deszczu to musi być nieprzyjemne uczucie – mówię patrząc w niebo.

– Jak się jedzie pierwszym, to jest zajebiste uczucie.

Szymon testuje każdy nowy sportowy motocykl, który sprzedaje się w Polsce. Płacą mu za znajdywanie różnic.

– Nie zapierdalać, ćwiczyć technikę – woła Jacek Grandys.

Z mojej grupy zostaje połowa. Pozostali poczekają do jutra, jutro też jest dzień. Po co się narażać. Ja nie mogę czekać.

Dziesięciu małych murzynków wyjeżdża z depo a krople deszczu zaczynają rozjeżdżać się na boki wizjera. Wirażowi pokazują białą flagę z czerwonym krzyżem, jakbym nie wiedział że pada. Niebo ma kolor asfaltu. Skupiam się na rysowaniu kołami niewidzialnej linii. Dbam, żeby była jak najkrótsza, jak najgładsza. Wyprzedzam dwóch zawodników, potem mnie wyprzedza trzech innych. Po kilku okrążeniach nie widzę już nikogo oprócz Wojtka Lewickiego, który uparcie filmuje z trybuny. Goście od flag powiesili jeszcze jedną, w żółto-czerwone pasy. Zjeżdżam do depo. Na ścianie wisi kartka z objaśnieniami. „Śliska nawierzchnia”, czytam. Ściągam kask a deszcz omywa moją spoconą twarz. Jest cicho. Nikt nie jeździ. Zostało jeszcze piętnaście minut do wykorzystania. Światła nad prostą startową są wciąż zielone.

– Jak jest? – pyta Bandzior, który przyjechał na tor z uszkodzonym kręgosłupem i teraz nie jeździ po mokrym, nie ma głupich.

Po torze przetaczają się z wyciem trzy motocykle.

– Dobrze jest – mówię.

Zakładam mokry kask na mokrą głowę i wypadam za nimi. Czterech małych murzynków i wirażowi bez opamiętania machający kolorowymi flagami.

W ciągu następnego kwadransa mijam dwa motocykle leżące w glinie jak zdechłe psy. Kierowcy stoją nad nimi. Czekają aż deszcz spłucze żwir z kombinezonów, a zielona furgonetka zwiezie na parking.

– Jak jest?

– Ma prawie czterdzieści stopni. Wymiotuje wszystko.

Bandzior z kolegami pomagają wepchać motocykl na przyczepkę i pół godziny później jestem w drodze do Krakowa. Śmierdzę mokrą bawełną. W mieszkaniu Radka została książka Keith Code’a, klucze do domu i trzy najlepsze podkoszulki. Czerwona linia po prawej, biała po lewej.

Survival reactions come from our instinct to avoid injury but often cause the opposite. There are seven classic survival reactions riders should know about.

– Gnojek.

– Co mówisz, synku?

– Gnojek. Tak słyszałem na Tomie i Dzerym. No wiesz, Dzery to mysz a Tom to kot, gnojek.

– Śpij, jest jeszcze noc.

Rano Aleksander jest już zdrowy i idziemy razem do supermarketu. W KFC kupuję mu zestaw dziecięcy. Pije Pepsi, zajada frytki i ogryza panierkę z nogi kurczaka męczonego przed śmiercią.

– Jak się czujesz?

– Dobze tato.

O czwartej po południu siedzę w aucie pod domem. W kieszeni wciąż mam klucze do mieszkania Radka, w kanistrze zapas benzyny Shell Racing, na motocyklu wyścigowe numery. Dojadę o północy. Rano zaliczę dwie półgodzinne sesje, potem wyścig, a potem jeszcze jedną sesję. I wrócę.

– Nie jadę – mówię zamykając drzwi od domu na zasuwkę.

– Dlaczego? – pyta Kasia. – Nie chcę ci niczego narzucać.

– To jedziesz w końcu cy nie jedziesz?

– Nie jadę. Chodź, pogramy w Tarzana.

Autor: Marcin Osikowicz

AUTOR: Redakcja

Dodaj komentarz

Twój adres email nie będzie opublikowany. Wymagane pola oznaczone są gwiazdką *

*

Niniejsza strona internetowa korzysta z plików cookie. Pozostając na tej stronie wyrażasz zgodę na korzystanie z plików cookie. Dowiedz się więcej w Polityce prywatności.
119 zapytań w 1,040 sek