Home / MotoGP / Z pamiętnika Jorge Lorenzo

Z pamiętnika Jorge Lorenzo

Yamaha co jakiś czas prezentuje na swojej stronie, pisane przez zawodników, wspomnienia z poprzednich wyścigów. Zaledwie dzień przed domową rundą dla producenta spod znaku trzech skrzyżowanych kamertonów pokazała się kolejna jego część stworzona przez Jorge Lorenzo. O ile Valentino Rossi sporo opowiadał o swych dotychczasowych poczynaniach i kontuzjach, o tyle Hiszpan sporo uwagi poświęcił Shoyi Tomizawie, który zginął na torze Misano Adriatico niecały miesiąc temu…

 

 

Ostatnich kilka tygodni było niezwykle trudnymi dla całej stawki MotoGP, a siadając do pisania tego pamiętnika nie myślę o niczym innym, ważniejszym niż strata Shoyi Tomizawy. Był zawodnikiem światowej klasy, zawsze uśmiechnięty, przyjazny i serdeczny, ale chyba był zbyt waleczny. Jak tylko zobaczyłem jego wypadek powiedziałem, że to najgorsze, co mogło się stać.

 

Shoya był zawodnikiem podziwianym na paddocku, zarówno ze względu na jego charakter, jak i umiejętności jazdy na motocyklu. Był przyjacielem nas wszystkich i odszedł robiąc rzecz, którą kochał najbardziej. Wszyscy, których znam wypowiadają się o nim niezwykle miło, a dzieje się tak dlatego, ponieważ kimkolwiek jesteś, zawsze się zatrzymał i uśmiechnął. Był niewidoczny w ubiegłym sezonie, ale po tym, jak wygrał pierwszy wyścig w historii nowej klasy Moto2, wszyscy już wiedzieli, jak wymawia się jego imię. Ludzie zaczęli dyskutować o jego rozwoju i dalszej, wielkiej karierze, jaka była przed nim. Rozmawiałem z nim kilkukrotnie, zawsze był serdeczny, uprzejmy i przyjazny. Podobało mi się to, że jeździł z numerem #48, tym samym, z którym ja zdobyłem mój pierwszy tytuł w 250-tkach. Ostatni raz rozmawialiśmy po konferencji prasowej w Brnie, jaka miała miejsce w sobotę po kwalifikacjach, mniej niż miesiąc temu. Był szczęśliwy – dopiero co wywalczył swoje drugie Pole Position w karierze.

 

Teraz, opuścił nas nagle jak Kato w 2003 roku – to moje drugie doświadczenie śmierci kogoś z paddocku. Straszne jest to, że musimy iść dalej, nie możemy się na chwilę zatrzymać. Życie toczy się dalej, a w naszych rękach leży to, by uczynić ten sport jeszcze bezpieczniejszym. Ten moment, który zaraz opiszę, pozostanie w mojej pamięci do samego końca. Było około godziny 12:30, byłem w swoim motorhome’ie (wielkiej przyczepie campingowej, w której zawodnicy mieszkają na torze – przyp. autora), a rozciągając się i przygotowując do startu obserwowałem grupę goniącą Toniego Eliasa. To był straszny moment i od razu wiedziałem, że stało się coś złego. Nie mogę sobie nawet wyobrazić, jak Scott Redding i Alex de Angelis musieli się czuć. Pytałem wszystkich dookoła, bo chciałem poznać prawdę przed startem. Zanim znalazłem się na starcie, powiedziano mi, że jego stan jest niezwykle poważny. „Wiedziałem,” pomyślałem. Nienawidziłem tego, że miałem rację, ale musiałem pozostawić to poza mną i skoncentrować się na swoim wyścigu.

 

Po wyścigu na Misano, niebo zostało spowite szarymi chmurami, które jeszcze bardziej wyciskały łzy. Założyłem kaptur i udałem się do jednostki gościnnej naszego zespołu. W środku zostałem powitany przez grupę około piętnastu Japończyków, którzy przyjechali do Włoch po to, by mnie spotkać. Spotkaliśmy się zaledwie czterdzieści osiem godzin wcześniej, jednakże teraz nie byli tymi samymi ludźmi. Nigdzie nie było moich kolegów z Yamahy, którzy ich gościli. To był ogromny cios dla wszystkich. Kocham ten sport i motocykle, ale wszyscy potrzebowali kilku dni na zebranie myśli.

Po tygodniu spędzonym w domu, na tor Motorland udałem się z zupełnie innym nastawieniem, byłem głodny zwycięstwa. Wiedziałem, że to dla mnie chwila prawdy, na którą chciałem być przygotowany. Moim celem było udowodnienie, że jestem gotowy na powrót do ścisłej czołówki, a dojechanie do mety na podium i wejście na nie z kaskiem Tomizawy miało być moim osobistym hołdem dla niego. Próbowałem z całych sił, ale się nie udało. Nie lubię się tłumaczyć, ale sądzę, że teraz wszyscy zawodnicy Yamahy wiedzą, iż inni producenci wykonali krok do przodu.

 

Wiem, że teraz moim celem nie jest wygrywanie każdego wyścigu, muszę skupić się na mistrzostwach, a pomaga mi to, że mam sporą przewagę w tabeli nad Danim Pedrosą. Niedziela nie była jednak dniem by finiszować na czwartej lokacie. W ciągu ostatnich dwóch tygodni trenowałem jeszcze mocniej niż zwykle. Przy tak wielu wyścigach w okresie letnim, nie miałem wiele czasu na fizjoterapię i odpoczynek. Ale nie chciałem robić tego teraz, bowiem wiedziałem, że zbliża się chwila prawdy, a ja muszę być gotowy do ostatecznej walki. Na Motorland chciałem pokazać, że po dwóch rundach mogę znowu wrócić na pozycję lidera w wyścigu, szczególnie, że ta runda odbywała się w mojej ojczyźnie, na nowym dla wszystkich torze. Ponad wszystko jednak chciałem zadedykować zwycięstwo rodzinie Shoyi.

 

Shoya, chciałem, aby twoja rodzina zobaczyła twój kask na podium, walczący o zwycięstwo. Miałeś takie same marzenia, jakie ja miałem kiedy byłem mały, aby pewnego dnia startować w MotoGP i chciałem zobaczyć, jak je spełniasz. W niedzielę próbowałem, walczyłem jak samuraj, tak jak on to robił, tak jak zresztą inni zawodnicy, którzy kochają ten sport i zawsze nie odpuszczają do samej mety. Nie chciałem zbytnio ryzykować, ale chciałem być na podium, bo ten kask naprawdę na to zasłużył. W ostatniej chwili Nicky jednak pokonał mnie. Krzyczałem ze złości, tak byłem na siebie wściekły, ale podczas ponad dwudziestu okrążeń Hayden kilkunastokrotnie mnie ostrzegał, że zaatakuje.

 

Wiele osób mówi mi teraz, że w mojej głowie powinien włączyć się mały kalkulator, jednak ja za każdym razem odpowiadam, że gdybym ciągle kalkulował, nie utrzymywałbym się tak długo przed Nickym. Nie lubię wymówek. Zawsze, gdy przegrywam, winię siebie i nie wskazuję na zespół, motocykl, opony. Faktem jest jednak, że w tej chwili rywale są o krok przed nami i teraz nadszedł czas na naszą odpowiedź. Nie mówię tego tylko ja, ale wszyscy zawodnicy Yamahy. Ja jednak wierzę w moją M1-kę, w moich mechaników i inżynierów, którzy pracują dzień i noc ze mną, by wykonać kolejny krok do przodu.

 

Los chciał, że kolejna runda odbędzie się w ojczyźnie Tomizawy. To także domowa runda dla Yamahy, więc mam nadzieję, że powtórzymy nasze zeszłoroczne zwycięstwo. Kocham Motegi, a w MotoGP zawsze szło mi tu nieźle. Pamiętam, jak rok temu nasz zespół wywalczył tam dublet – ja wygrałem, a Valentino był drugi. To był trudny wyścig, ponieważ po słabym starcie, na pierwszym okrążeniu spadłem na trzecie czy czwarte miejsce. Po tym jednak zacząłem jechać coraz szybciej, dogoniłem Valentino i zyskałem nieco przewagi, około pół sekundy, ale on naciskał na mnie bardzo mocno. Musiałem jechać na maksimum swoich możliwości, by odnieść zwycięstwo i nie ulega wątpliwości, że będę musiał to powtórzyć, jeśli będę chciał walczyć o triumf. To pierwsza runda z serii trzech mających miejsce w trzy kolejne tygodnie. Mam nadzieję, że w Japonii, Malezji i Australii zdobędziemy w końcu nasz upragniony cel, który wytyczyliśmy sobie przed tym sezonem.

 

Po raz kolejny też chciałbym złożyć serdeczne kondolencje rodzinie Shoyi, jego przyjaciołom, zespołowi, wszystkim którzy go znali i kochali. Straciliśmy wojownika, bohatera toru, osobę, która zawsze była niezwykle optymistycznie nastawiona do życia i zarażała tym samym innych. Będziemy za Tobą tęsknić, Shoya! Spoczywaj w pokoju.

 

Do zobaczenia na Motegi!

 

Jorge #99

AUTOR: nelka-23

Zainteresowana wszelkiego rodzaju sportami motorowymi, głównie MotoGP, WSBK oraz F1. Studentka Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej. Z portalem MOTOGP.PL związana od maja 2006 roku, od 2012 współpracująca z zespołem LCR Honda startującym w MotoGP.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie będzie opublikowany. Wymagane pola oznaczone są gwiazdką *

*

Niniejsza strona internetowa korzysta z plików cookie. Pozostając na tej stronie wyrażasz zgodę na korzystanie z plików cookie. Dowiedz się więcej w Polityce prywatności.
128 zapytań w 1,192 sek