Do końca sezonu 2011 pozostały, łącznie z tą o Grand Prix Australii, trzy rundy. Tymczasem Valentino Rossi i Marco Simoncelli na swoim koncie mają tylko po jednym „pudle” i liczą po cichu na powiększenie tego dorobku w ten weekend…
W klasyfikacji generalnej tych dwóch Włochów dzielą dwie pozycje i dwadzieścia punktów. Dodatkowo, tak jak już wspomnieliśmy, obaj tylko raz cieszyli się z finiszu w czołowej trójce, a dokładniej na najniższym stopniu podium. 32’latkowi z Tavullii sztuka ta udała się na francuskim Le Mans, podczas gdy „SuperSic” był trzeci w czeskim Brnie. #46 na swoim koncie ma dodatkowo jedno czwarte i trzy piąte miejsca. 23’latek z Cattoliccy tymczasem trzykrotnie finiszował na czwartej pozycji i tyle samo razy był piąty. W trakcie ostatnich trzech rund jednak #58 wywalczył trzydzieści dziewięć oczek, podczas gdy „The Doctor” zaledwie… piętnaście!
Valentino od zawsze w Australii radził sobie bardzo dobrze, o czym świadczy pięć zwycięstw z rzędu w latach 2001 – 2005. Potem jednak było już nieco gorzej, ale i tak były to finisze na podium: do mety dojeżdżał on drugi w sezonach 2008 i 2009, podczas gdy trzeci był w 2006, 2007 i 2010 roku. Do tego dodać trzeba rzecz jasna dwa triumfy w niższych kategoriach oraz szesnaście punktów zdobytych jeszcze w 2000 w klasie 500cc. Marco także całkiem miło wspomina tor Phillip Island, na którym w 2005 roku na motocyklu o pojemności 125cc był trzeci. W „ćwierćlitrówkach” w latach 2008 – 2009 sięgał tu tymczasem po zwycięstwa. W ubiegłym sezonie, podczas debiutu w MotoGP, po starcie z czwartego pola n a metę wpadł on tymczasem jako szósty.
„Po rundzie w Japonii, pomimo wyników wyścigu i skutków wypadku, trzeba też dostrzec kilka pozytywów. Ostro pracowaliśmy nad ustawieniami i balansem motocykla, a pod tym względem, był to dla nas jeden z najlepszych weekendów w tym roku. Phillip Island to tor, na którym w przeszłości Ducati spisywało się bardzo dobrze, podobnie jak ja, więc mamy nadzieję, że będziemy w stanie pracować tak jak na Motegi. Jeśli chodzi o moją rękę, to obrzęk jest już mniejszy, ale zobaczymy jak to wszystko będzie wyglądać na torze,” potwierdził Rossi. Zawodnik teamu Ducati Marlboro podczas upadku w Kraju Kwitnącej Wiśni złamał bowiem mały palec lewej ręki, ale nie powinno mu to zbytnio utrudnić zadania.
Na pozytywny wynik w Australii, a nawet i podium, liczy tymczasem rodak 9’krotnego Mistrza Świata – Marco. „Zanim udałem się na Phillip Island zaliczyłem krótkie, ale egzotyczne wakacje na wyspie Boracay na Filipinach. To dało mi nieco czasu na zrelaksowanie i popracowanie nad moją nową stroną www.58marcosimoncelli.it. Teraz czuję się zmotywowany i gotowy, by znów powalczyć. Na Motegi, poza false-startem udowodniłem, że mogę raz jeszcze walczyć w czołówce, zatem na obiekcie, na którym wygrałem w 2008 i 2009 roku, chcę to udowodnić. Muszę popracować nieco nad równym tempem wyścigowym, ale jestem przekonany, że gdyby nie błąd w Japonii, to mógłbym walczyć o podium. Chcę więc nadrobić straty na Phillip Island,” dodał były Mistrz Świata klasy 250cc.
Rossi ma nadzieję na udane zmagania w Australii tym bardziej, że w erze motocykli o pojemności 800cc na obiekcie tym dominował przecież Stoner, jeszcze rok temu jeżdżący na Ducati. Pocieszający jest też fakt, że Nicky Hayden, obecny team-partner Włocha, także na bolońskiej maszynie spisywał się tu nienajgorzej. Tymczasem za Simoncellim przemawiają tegoroczne, bądź co bądź, fantastyczne wyniki Hondy…