Jorge Lorenzo w swoim blogu co pewien czas dzieli się swoimi przemyśleniami na temat aktualnej sytuacji na padoku. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, jednak ostatni jego wpis, ujawnia nieco szokującą prawdę na temat tragicznej śmierci Shoyi Tomizawy, dodatkowo stawiając organizatorów wyścigu w mało komfortowym świetle.
Pierwszy akapit zeszłoniedzielnego wpisu ma mocno sentymentalną formę, lecz przy okazji zdradza pewną informację, która nie do końca na pewno jest na rękę Dornie oraz jej włodarzom. Dzisiaj nie mam w sumie ochoty na opisywanie tego co się wydarzyło. Nie chcę mówić o wyścigach, chciałbym powiedzieć do widzenia osobie, która była dla wszystkich przyjacielem. Był niesamowitym chłopakiem, zawsze uśmiechniętym, miłym, przyjacielskim i przy okazji wojownikiem na torze. Kiedy zobaczyłem wypadek, pomyślałem, że mogło przytrafić się najgorsze. Moje przypuszczenia potwierdziły się już przed startem naszego wyścigu. To nie była oficjalna informacja, jednak pochodziła z wiarygodnego źródła. Będziemy za nim tęsknić, niech spoczywa w pokoju.
W dalszej części swojego wpisu Hiszpan odnosi się do samego zawodnika, który w kategorii Moto2 ścigał się z tym samym numerem na owiewkach co Jorge w kategorii 250. To nie będzie śmieszny wpis. Nie chcę pisać o niczym innym tylko o Shoya, zawodniku którego fanem byli wszyscy na padoku, szczególnie za sposób jego bycia. Był dla wszystkich przyjacielem, był odważnym kierowcą, który powiedział żegnam robiąc to w czasie jazdy. Była mniej więcej 12:30, siedziałem w swoim motor home i oglądałem grupę walczącą za Eliasem. Kiedy się rozgrzewałem podniosłem głowę i zobaczyłem okropny wypadek, niemal natychmiast zapytałem się w duchu dlaczego nie przerwano wyścigu. To działo się tak szybko, natychmiast na torze znalazło się kilku zawodników. Nie mogę sobie nawet wyobrazić jak czują się w tej chwili Scott Redding i Alex De Angelis.
Jak referuje sam Jorge, od samego początku starał się być na bieżąco z wszystkimi informacjami jakie dobiegają z zewnątrz na tor. Od tego momentu nie mogłem robić nic innego jak tylko starać się odbierać jak najwięcej informacji by wiedzieć na ten temat jak najwięcej. To dlatego wciąż zadawałem pytania. I zanim opuściłem pitlane by udać się na pole startowe powiedziano mi. To nie było oficjalna informacja, źródło jednak było sprawdzone. 'Wiedziałem' powiedziałem do siebie przy okazji będąc złym, że miałem rację. Nie wiem czy było dobrą rzeczą wiedzieć o tym przed startem mojego wyścigu. By się skoncentrować, musiałem się wyizolować na 40 minut.
Wygląda więc na to, że Lorenzo wiedział o tragedii tuż po samym zajściu. Pozostaje więc pytanie, dlaczego organizatorzy ogłosili w oficjalnym komunikacie, że śmierć Japończyka nastąpiła o godzinie 14.19 w Szpitalu Ospedale Ceccarini di Riccione skoro tak naprawdę nastąpiła ona w okolicach godziny 13.30 -13.50? Czy podyktowane było to względami finansowymi(w grę wchodziło odwołanie wyścigu MotoGP) czy być może czysto pozasportowymi do końca nie wiadomo i pewnie nigdy się nie dowiemy. Włoskie prawo mówi natomiast, że jeśli osoba zginie podczas trwania zawodów sportowych musi zostać przeprowadzone pełne dochodzenie. Zakomunikowanie zgonu w szpitalu lub podczas drogi do niego z tego obowiązku organy ścigania zwalnia.
Jorge Lorenzo jako jedyny z trójki zawodników kończących Grand Prix San Marino na podium pojawił się na konferencji prasowej zwołanej na okoliczność wyjaśnienia śmierci Tomizawy. Hiszpan usiadł wraz dziennikarzami i przysłuchiwał się dyskusji oraz tłumaczeniom organizatorów z decyzji jakie podjęli podczas trwania wyścigu kategorii Moto2.