Podsumowań minionego już sezonu ciąg dalszy, a my dziś przedstawiamy Państwu poczynania Valentino Rossiego w 2010 roku. Dla Włocha ten cykl zmagań, z powodu kontuzji nogi i barku, był najtrudniejszym w całej jego karierze.
Przygotowania do sezonu 2010 rozpoczęły się dla „The Doctora” bardzo dobrze, bowiem od wygrania wszystkich czterech dni testowych na obiekcie Sepang. Chociaż nie od dziś wiadomo, że Yamaha M1 na malezyjskiej trasie zawsze dobrze się spisywała, a to potwierdziło jedynie, że producent z Iwaty dobrze odrobił swoje zimowe zadanie domowe. Drugiego dnia prób drugiej sesji testowej na torze położonym nieopodal Kuala Lumpur #46 pobił nawet swój rekord Pole Position z tej trasy. „Nasz motocykl spisuje się świetnie, potrzebujemy jeszcze nieco popracować nad elektroniką, ale ogólnie każdy poszczególny aspekt jest lepszy od poprzedniego. Yamaha postąpiła niezwykle mądrze, zachowując dobrze rzeczy z poprzedniego modelu i poprawiając te nieco mniej udane,” komentował.
O ile forma z Sepang niewielu dziwiła, o tyle wyniki pierwszego dnia, a właściwie nocy, prób w Katarze zaskoczyła wielu fanów. Wszystko dlatego, że na obiekcie, na którym Rossiemu nigdy nie szło rewelacyjnie, teraz uzyskał on najlepszy czas. Dzień później poszło mu nieco słabiej, jednak i tak wynik 1’55.860 pozwolił na zajęcie drugiego miejsca, pół sekundy za Casey’em Stonerem. „To były udane testy, na sam koniec wykonaliśmy symulację wyścigową, która pomogła nam w zebraniu wielu użytecznych danych. Cieszę się, że próby w końcu się skończyły i zaraz rozpoczniemy ściganie. Moja M1-ka spisywała się dobrze zarówno na Sepang, gdzie zawsze nam dobrze szło, ale też tutaj na Losail, gdzie w przeszłości mieliśmy problemy,” potwierdził 31’latek z Tavullii.
I zaczęło się – ruszyła runda o Grand Prix Kataru. Podczas pierwszego treningu wolnego Włoch był trzeci i uczciwie przyznał, że myślał, iż będzie szybszy. Było jednak zimniej niż w trakcie testów, przez co dość mocno się on ślizgał. Jego M1-ka potrzebowała też niewielkich zmian w ustawieniach zawieszenia. W sobotę Valentino zdobył drugi wynik w kwalifikacjach i był pozytywnie nastawiony do wyścigu, w którym po niezłym starcie, po kilku zakrętach, wysunął się na prowadzenie. Jego radość nie trwała długo, gdyż wyprzedził go Stoner… ale gdy ten upadł, Rossi automatycznie został liderem wyścigu. „Po jego błędzie myślałem, że pójdzie już z górki, ale Andrea Dovizioso nie dawał za wygraną. Świetnie się bawiłem walcząc z nim i chociaż miałem problemy na prostych, udało się zwyciężyć!” cieszył się #46, dla którego był to pierwszy triumf w otwierającej sezon rundzie od pięciu lat!
Po zmaganiach na Losail wszyscy widzieli, że Yamaha potrzebuje dokonać zmian w swoich motocyklach, by były one szybsze na prostych. Podczas minionej rundy „The Doctor” w tabeli najwyższych prędkości uzyskiwanych w wyścigu zajął… przedostatnią lokatę! Po Grand Prix Kataru odbywał on tradycyjne treningi na motocyklu crossowym. Pech jednak chciał, że przewrócił się on i uszkodził prawy bark. Do oficjalnej wiadomości podano jedynie, że 9’krotny Mistrz Świata ma tylko kilka siniaków, jednak już wkrótce wyszło na jaw, że uraz ten wymagać będzie operacji – albo jeszcze w trakcie sezonu, albo już po jego zakończeniu.
Na torze Jerez de la Frontera kontuzjowane prawe ramię dostarczało zawodnikowi teamu Fiat Yamaha sporych problemów, szczególnie podczas mocniejszych hamowań. Nie dawał on jednak po sobie poznać, że jest gorzej, niż wszyscy sądzą. Dawał z siebie maksimum, dzięki czemu w sesji kwalifikacyjnej zajął czwarte miejsce. W sobotę, dzięki ludziom z Clinica Mobile, czuł się już znacznie lepiej i był bojowo nastawiony do wyścigu, w którym po udanym starcie wszedł w pierwszy zakręt na pozycji v-ce lidera. Przez dłuższy czas utrzymywał tempo prowadzącego Daniego Pedrosy, jednak później musiał odpuścić. Pod koniec przed #46 wyszedł Jorge Lorenzo, po czym obaj zaczęli gonić #26. Skończyło się jednak na tym, że Valentino na metę wpadł trzeci, tracąc mniej niż sekundę do triumfatora. „W tym roku to po prostu nie był nasz wyścig,” mówił nawiązując do swojego tutejszego zwycięstwa z sezonu 2009. „Mieliśmy problemy przez cały weekend – najpierw z barkiem, później z motocyklem. Na nowych oponach byłem szybki, jednak z czasem ślizgałem się coraz mocniej i postanowiłem jechać bezpiecznie. Na sam koniec miałem miejsce w pierwszym rzędzie na tym hiszpańskim przyjęciu!”
Weekend we Francji zapowiadał się dla Rossiego bardzo dobrze już od samego początku. Najpierw był on najszybszy w pierwszym treningu wolnym, a w sobotę sięgnął po pierwsze Pole Position w tym sezonie. Po QP przyznał on, iż ma dobre ustawienia motocykla, a tempo wyścigowe nie jest najgorsze. Dodatkowo chciał on powtórzyć sukces swojego ulubionego zespołu piłkarskiego Interu Mediolan, który dokładnie w trakcie weekendu na Le Mans sięgnął po triumf w Lidze Mistrzów. Po starcie szybko wyszedł on na prowadzenie, później skutecznie blokując Jorge Lorenzo. Hiszpan jednak w połowie dystansu w końcu wyprzedził swojego team-partnera, a na metę wpadł blisko sześć sekund przed nim. „Już od początku wiedziałem, że coś jest nie tak, traciłem przyczepność na wyjściach z zakrętów i nie przyspieszało mi się tak dobrze jak podczas całego weekendu. Myślałem, że będę szybszy, bark co prawda dostarczał mi problemów pod sam koniec, ale nie mogę się tłumaczyć. Gratuluję Jorge, bo był dziś niesamowicie mocny,” potwierdził. W jednym z wywiadów Jeremu Burgess, szef mechaników w zespole Valentino, przyznał z kolei, że w trakcie francuskiego wyścigu jego podopieczny musiał kierować jedną ręką! Wyszło to na jaw jednak dopiero parę tygodni później…
Czytaj dalej >>>
Nikt nie spodziewał się jednak tego, co stanie się na Mugello, szczególnie, że w FP1 to właśnie zawodnik Fiat Yamahy był najszybszy. Pod koniec drugiego treningu wolnego #46 wyjechał na tor na nowych, twardych oponach. Na swoim pierwszym szybkim kółku musiał jednak mocno zwolnić, gdyż za nim znajdował się Hector Barbera, a Włoch nie chciał, by Hiszpan jechał za nim śledząc jego linię przejazdu. Kiedy wrócił on na wyścigową linię, tuż za nim znalazł się jadący szybciej Dani Pedrosa, więc Rossi postanowił znowu przepuścić rywala. Wtedy jednak Valentino przyspieszył zbyt mocno, a miało to miejsce na wejściu w szykanę „Biondetti”. Te dwa zakręty, przejeżdżane z prędkością blisko 200 km/h są jednymi z najszybszych, jeśli nie najszybszymi, w całym kalendarzu. „Siedem sekund wystarczyło, by temperatura opon dramatycznie spadła. Był to więc mój błąd,” przyznał 31’latek z Tavullii, który dokładnie pamiętał swoją wywrotkę – „przecież nie upadłem na głowę!” – mówił. To przez nią złamał on prawą kość piszczelową i strzałkową, wykluczając się z rywalizacji na dłuższy czas.
W międzyczasie, gdy rywale ścigali się na brytyjskim torze Silverstone, holenderskim Assen oraz katalońskim Montmelo, Rossi dochodził do siebie. Szybko rozpoczął rehabilitację kontuzjowanej nogi, chodził na specjalne zabiegi w komorze hiperbarycznej i podporządkowywał się zaleceniom lekarzy. I chociaż ci mówili, że do ścigania wróci on dopiero podczas swoich domowych zmagań w Misano Adriatico, on deklarował, iż chce powrócić już w Brnie. „Czuję się coraz lepiej i żyję na w pół normalnie, bowiem do normalnego życia powrócę wtedy, gdy wsiądę znowu na motocykl!” mówił pod koniec czerwca. W międzyczasie zajął się on poprawą masy mięśniowej kontuzjowanego ramienia, poprawą swojego angielskiego i… pisaniem książki. Dokładnie w pierwszy weekend lipca pojawiły się plotki, jakoby Valentino miał powrócić do zmagań nie w Brnie, ale… na niemieckim Sachsenringu, czyli miesiąc wcześniej, niż początkowo sądzono!
Siódmego lipca znowu wsiadł on jednak na motocykl, a była to Yamaha R1 w specyfikacji Superbike. Testy na obiekcie Misano miały pomóc w dowiedzeniu się, w jakiej formie jest Włoch. Próby wypadły nieźle i zaczęły się poważne „przebąkiwania” o tym, że do rywalizacji w MotoGP wróci on już podczas Grand Prix Niemiec, a więc miesiąc wcześniej, niż początkowo sądzono. Kilka dni później miały miejsce kolejne testy – tym razem w Brnie – które również wypadły pozytywnie, sam Włoch czuł się o wiele lepiej niż we Włoszech i notował niezwykle dobre tempo. „Czułem się o niebo lepiej niż na Misano, ale po przejechaniu kilku kółek nadal czuję się zmęczony, a jak wiadomo – wyścig to zupełnie inna bajka.” W środę, przed rozpoczęciem niemieckich zmagań zapadła decyzja: Valentino Rossi jedzie na Sachsenring! Nadal z jego teamem był jednak obecny Wataru Yoshikawa, który zastępował 9’krotnego Mistrza Świata w trakcie rundy w Katalonii. Wszystko po to, by w razie czego, jak chociażby niedopuszczenie Włocha do rywalizacji czy ogromny ból, móc wskoczyć na M1-kę należącą do #46.
W trakcie GP Niemiec od początku weekendu „The Doctor” spisywał się lepiej, niż można tego było oczekiwać. Po zakwalifikowaniu się do wyścigu na piątym miejscu, mówił on, że sukcesem będzie, jeśli w niedzielę finiszuje w TOP5. W przerywanych zmaganiach do ostatnich metrów walczył on tymczasem z Casey’em Stonerem o najniższy stopień podium! „Pudło” przegrał on jednak tak naprawdę w przedostatnim zakręcie, gdy pojechał tak, by nie mógł go tam zaatakować właśnie Australijczyk. Ten jednak był lepiej rozpędzony i w ostatnim łuku wcisnął się pod łokieć Włocha. „Nie spodziewałem się tego! Myślałem, że piąte miejsce to będzie moje maksimum i chociaż byłem czwarty, stoczyłem świetną walkę ze Stonerem. Po opuszczeniu czterech rund bycie tak blisko podium to coś niesamowitego,” mówił Rossi, który cieszył się, z dwóch rzeczy: po pierwsze, że w ogóle wziął udział w wyścigu, a po drugie, że utrzymywał równe, szybkie tempo do samego końca pomimo kontuzji.
Wielu mówiło, że już podczas Grand Prix USA „The Doctor” walczyć będzie o podium. Pierwsze treningi wcale jednak na to nie wskazywały, gdyż zdobywał on dopiero szóste lokaty, nie notując dobrego tempa wyścigowego. To właśnie z końca drugiej linii ruszył on do niedzielnego wyścigu, przez długi czas jadąc na piątej pozycji. Kiedy jednak przewrócił się liderujący Dani Pedrosa, zawodnik Fiat Yamahy zdał sobie sprawę, że dwu i pół sekundową stratę do trzeciego Andrei Dovizioso można jednak odrobić… Tak też się stało, zaczął on jechać szybciej od #4 po ponad pół sekundy na jednym kółku, dzięki czemu kilka okrążeń przed metą, w ostatnim zakręcie, wysunął się on na trzecie miejsce, a lokaty on tej nie oddał do samej mety. „Na początku było ciężko, odczuwałem sporo bólu i jechałem daleko od podium. Później jednak odrobiłem stratę i zdobyłem szesnaście punktów. Podziękować muszę wielu osobom, które pomogły mi w osiągnięciu tego wyniku,” cieszył się #46, który wskoczył na „pudło” zaledwie pięćdziesiąt dni po złamaniu prawej nogi na Mugello!
Od początku zmagań w Brnie 9’krotny Mistrz Świata radził sobie całkiem nieźle, kończąc pierwszy trening na trzecim miejscu. W kwalifikacjach zanosiło się na bardzo dobry wynik, najprawdopodobniej nawet na start z pierwszego rzędu. Wtedy jednak zaliczył on upadek w przedostatnim zakręcie i tym samym zakończył swój udział w QP, bowiem do końca tegoż treningu zostało wtedy raptem kilka minut. Szczęście w nieszczęściu, że upadł on na lewą, a nie prawą stronę. „Na szczęście nie pogorszyłem moich urazów, a to najważniejsze. Na szybkim kółku zaliczyłem uślizg przodu, a po wywrotce byłem wściekły, bo sądzę, że mogłem być drugi albo nawet pierwszy,” komentował 31’latek z Tavullii. W samym wyścigu, pomimo sporych oczekiwań co do niego, nie pojechał on tak, jak się spodziewano. Po starcie z piątego pola, w pierwszy zakręt wszedł pod koniec pierwszej dziesiątki. Ostatecznie jednak nadrobił on kilka pozycji i wpadł na metę jako piąty. „Liczyliśmy na znacznie więcej, wczoraj wszystko wyglądało dobrze, jednak dziś nie byłem w stanie walczyć z liderami. Podczas kwalifikacji miałem dobre tempo, jednak w trakcie wyścigu nie było już tak dobrze.”
Czytaj dalej >>>
Późnym niedzielnym popołudniem, kilka godzin po wyścigu o Grand Prix Czech, oficjalnie ogłoszono to, czego spodziewano się od dawna. Po siedmiu latach współpracy z Yamahą, sezon 2010 miał być ostatnim dla Valentino w barwach producenta z Iwaty. Ogłoszono bowiem, że już od kolejnego cyklu zmagań jeździć on będzie na Ducati, gdzie jego team-partnerem będzie Nicky Hayden. „Ciężko jest w kilku słowach opisać moją współpracę z Yamahą. Wiele rzeczy zmieniło się od czasu mojego przyjścia do niej w 2004 roku, ale najbardziej zmieniła się ‘ona’ – moja M1-ka. (…) Przeżyłem na M1-ce wiele wspaniałych chwil, jednak teraz nadszedł czas na poszukanie nowego wyzwania. Moja praca w Yamasze jest już skończona, a jak wiadomo, nawet najpiękniejsza miłosna historia musi się kiedyś skończyć,” wyjaśniał 9’krotny Mistrz Świata.
Po słabszym wyniku w Czechach, wielu liczyło na znacznie lepszą formę Włocha na obiekcie Indianapolis… tym bardziej, że startował on tam w innych barwach swojej M1-ki, które były takie same co na Laguna Seca gdzie był trzeci. Chociaż w pierwszym treningu wolnym był on piąty, był pozytywnie nastawiony do dalszej części weekendu. Przy okazji przyznawał, że czuje się znacznie lepiej pod względem fizycznym aniżeli w Brnie. Sobota była jednak dla Rossiego kompletnie nieudana, gdyż wylądował na deskach zarówno w FP2 jak i w samych kwalifikacjach. Ostatecznie do wyścigu ruszać on musiał z siódmego pola, jednak po QP wiedział, że mogło być znacznie lepiej. „Nie pamiętam, kiedy przewróciłem się jednego dnia dwa razy, ale chyba było to jeszcze w latach 90-tych, na początku mojej kariery,” mówił w sobotę, a w niedzielę rano kolejny raz wylądował na deskach. W samym wyścigu poszło mu przyzwoicie, bowiem w niedługim czasie udało mu się wyprzedzić Nicky’ego Haydena i Andreę Dovizioso, jednak nienajlepsza forma nie pozwoliła mu dogonić trzeciego Jorge Lorenzo, przez co na metę wpadł jako czwarty. „Po całym weekendzie był to bez wątpienia niezły wyścig. Czwarta lokata nie jest zła, najważniejsze jest to, że dobrze się czułem, a motocykl spisywał się znacznie lepiej niż we wcześniejszej fazie weekendu,” potwierdził „The Doctor”.
Nadeszły domowe zmagania dla Włocha – Grand Prix San Marino na torze znajdującym się zaledwie kilka kilometrów od jego rodzinnej miejscowości. Podczas rundy na Misano Adriatico postanowił on przygotować specjalny kask z wielkim zegarkiem na przedzie. Ostatecznie do wyścigu #46 ruszał z czwartego pola, a po dłuższej walce z rywalami, flagę z czarno-białą szachownicą zobaczył jako trzeci. „To dla nas świetny wynik, a ważniejsze niż to trzecie miejsce jest to, że byłem niezwykle szybki do samego końca. Pokazuje to więc, jak ogromne postępy poczyniliśmy,” cieszył się ze swojego wyniku Rossi. Po chwili jednak nadszedł czas na refleksję, bowiem w trakcie wyścigu klasy MotoGP zmarł, wcześniej ranny w wypadku podczas zmagań kategorii Moto2, Shoya Tomizawa. „Kiedy dzieje się coś takiego, nic innego nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Strasznie mi przykro z powodu Shoyi, ponieważ był on nie tylko świetnym zawodnikiem, ale także bardzo miłym, sympatycznym i zawsze uśmiechniętym chłopakiem,” potwierdził kierowca teamu Fiat Yamaha.
Tor Motorland Aragon był nowym dla wszystkich zawodników… no, prawie dla wszystkich, jednak Valentino tak jak oni nie miał okazji pojeździć tu na motocyklu drogowym – oczywiście z powodu złamania nogi. Chociaż po piątkowych sesjach (dwóch, bo zmieniono tymczasowo harmonogram) był on zadowolony, to po kwalifikacjach już tak nie było. Zdobył on bowiem zaledwie siódme pole startowe, jednak prawdopodobnie gdyby nie błąd popełniony pod koniec szybkiego okrążenia, mógłby on być czwarty. Wyścig poszedł mu jednak fatalnie, bowiem nie był w stanie nawiązać walki z liderami, a dodatkowo ostatecznie był zaledwie szósty. „To był bardzo ciężki dzień dla nas, zresztą po tym, jak przez cały weekend mieliśmy problemy nie można było spodziewać się niczego innego. Wszystkie Yamahy nie spisywały się tu rewelacyjnie, a mi wszystko utrudniał jeszcze bark,” potwierdził 31’latek z Tavullii. Od tego czasu rozpoczęły się nawet „przebąkiwania”, że odpuści on trzy ostatnie rundy sezonu 2010, by przejść operację ramienia i dojść do pełni formy przed testami do kolejnego cyklu zmagań. Wielu jednak wiedziało, że to tylko zasłona dymna, bowiem Yamaha nie chciała zezwolić mu na przetestowanie Ducati Desmosedici już w Walencji. W wykonaniu #46 mógł to być więc mały szantaż… albo pozwolicie mi wypróbować nowy motocykl, albo idę na „chorobowe”.
Runda o Grand Prix Japonii od samego początku dobrze zapowiadała się dla „The Doctora”. Rozpoczęła się bowiem od pierwszego czasu zdobytego w FP1, a on sam nie krył zaskoczenia tą sytuacją. W kwalifikacjach również poszło Valentino bardzo dobrze, gdyż wywalczył drugi czas, a do Pole Position zabrakło mu zaledwie 0.054sek! On sam przyznał, że spodziewał się mieć znacznie większe problemy ze swoim barkiem, który bolał go raptem podczas kilku hamowań. Sam wyścig pamięta zapewne wielu… wszystko dlatego, że #46 stoczył podczas niego ogromną walkę z Jorge Lorenzo o najniższy stopień podium. „Oczywiście wolałbym rywalizować o zwycięstwo, ale to i tak świetne uczucie,” cieszył się Rossi. Na ostatnich kilku okrążeniach wyprzedzał się on z Hiszpanem wiele razy, kilkukrotnie nawet się ze sobą zderzyli. Tak czy inaczej to „The Doctor” wyszedł z tej walki zwycięsko, dzięki czemu powrócił na podium. „Na koniec byłem bardzo zmęczony, a opony mocno się ślizgały, ale po prostu nie mogłem odpuścić! To był dla nas świetny weekend, dokonaliśmy sporych postępów w ustawieniach i mam nadzieję,, że będziemy mogli na tym bazować.” Po tym wydarzeniu nie milkły echa, a sama Yamaha udzieliła Włochowi reprymendy! Coraz bardziej realne stawało się to, że zakończy on jazdę na M1-ce szybciej niż w Walencji.
Niczym na torze Motegi, tak i na malezyjskim Sepang start weekendu wyszedł 9’krotnemu Mistrzowi Świata perfekcyjnie, gdyż pierwszy trening zakończył on z najlepszym czasem. W trakcie kwalifikacji nie było już jednak tak dobrze, ponieważ pomimo niezłego tempa na twardych oponach, na miękkich Rossi nie był w stanie znacznie się poprawić i zajął zaledwie szóste miejsce. Po starcie wyścigu w pierwszy zakręt wszedł on zaledwie jako jedenasty i wielu już skreśliło go z walki chociażby o podium. On jednak nie dawał za wygraną, zaczął wyprzedzać kolejnych rywali, później dogonił liderów i pokonał ich, wygrywając po raz pierwszy od czasu Grand Prix Kataru! „To dla mnie fantastyczna chwila, tym bardziej, że osiągnąłem mój czterdziesty szósty triumf z Yamahą na mojej M1-ce. Po moim najgorszym starcie w karierze byłem zaniepokojony, jednak już po chwili zdałem sobie sprawę, że mam naprawdę dobre tempo. Triumf taki jak ten, gdy z jedenastego miejsca w pierwszym łuku przedostałem się na najwyższy stopień podium, to naprawdę coś niesamowitego,” wyjaśniał rozpromieniony od ucha do ucha 31’latek z Tavullii.
Czytaj dalej >>>
Pomimo tego, że obiekt Phillip Island jest jednym z ulubionych #46, początek weekendu wyraźnie mu tam nie wyszedł. Bo jak inaczej nazwać siódme miejsce w pierwszym treningu wolnym i zaledwie ósmą w kwalifikacjach? Trzeba jednak przyznać, że w QP miał on sporego pecha, bowiem najpierw na pierwszym szybkim kółku przeszkodził mu Aleix Espargaro, później tuż przed nim przewrócił się Nicky Hayden, a jakby tego było mało na sam koniec zaczęło padać! Podczas sesji warm-up zawodnik teamu Fiat Yamaha wraz ze swoją ekipą dokonał dobrych zmian w ustawieniach, dzięki czemu w samym wyścigu finiszował jako trzeci. Bez walki się jednak nie obyło, bowiem do samej mety musiał najpierw atakować, a później bronić się przed wyżej wspomnianym „Kentucky Kidem”. „Startować z ósmego pola i dojechać na podium to wcale nie jest zły wynik. Po trudnym weekendzie jestem z tego jeszcze bardziej zadowolony i wiem, że tak czy inaczej podium to było maksimum, co mogliśmy wywalczyć. Świetnie się bawiłem walcząc z Nickym, chociaż oczywiście fajniej byłoby rywalizować o zwycięstwo,” mówił Valentino, dla którego było to trzynaste podium w trakcie czternastu lat startów na tym australijskim obiekcie!
Zaraz po tej rundzie Yamaha oficjalnie potwierdziła, że Rossi będzie mógł wypróbować nowe dla siebie Ducati Desmosedici już podczas testów w Walencji. Cała ekipa Włocha, oraz kilku innych członków fabrycznej ekipy producenta z Iwaty, potwierdziło też, że przechodzą razem z nim do bolońskiego teamu. „The Doctorowi” postawiono jednak jeden warunek: nie może wypowiadać się na temat Ducati do czasu zakończenia obowiązywania kontraktu z Yamahą, a więc do trzydziestego pierwszego grudnia włącznie. Zarówno jednak „The Doctor” jak i jego przyszły pracodawca dobrze wiedzieli, że te próby będą niezwykle istotne – głównie jeśli chodzi o dopasowanie maszyny do potrzeb 31’latka do czasu pierwszych testów w 2011 roku.
Przedostatnia runda sezonu 2010 odbywała się na portugalskim torze Estoril, gdzie przez kilka ostatnich sezonów 9’krotny Mistrz Świata nie spisywał się najlepiej. Na mokrym torze w piątek Rossi uplasował się na trzecim miejscu, by po odwołaniu sobotnich kwalifikacji móc wystartować do wyścigu z tego samego pola. Po ogromnym zamieszaniu na pierwszych okrążeniach, ostatecznie wyszedł on na pozycję lidera i zaczął odjeżdżać stawce. W połowie dystansu dogonił go jednak, i wyprzedził, Jorge Lorenzo. Na metę Włoch wpadł jako drugi, ustępując jedynie swojemu team-partnerowi. „Jestem zadowolony z tego weekendu, dobrze pracowaliśmy, a motocykl był szybki zarówno na mokrej, jak i suchej nawierzchni. Podczas mokrego warm-upu byłem najszybszy i gdyby wyścig był w takich samych warunkach, prawdopodobnie byłbym bardziej konkurencyjny,” komentował.
I stało się – nadszedł nie tylko ostatni wyścig sezonu 2010, ale tez ostatni dla #46 na Yamasze. Nie dziwi więc, że chciał się on spisać jak najlepiej. Chociaż pierwsze treningi na to nie wskazywały, w kwalifikacjach był on czwarty. Na pozycję tą wskoczył jednak rzutem na taśmę i nie było wiadomo, na co będzie go stać w niedzielę. Po przeciętnym starcie do wyścigu, w niedługim czasie przedostał się on na drugie miejsce, jednak później wyprzedził go Jorge Lorenzo. I chociaż duet Fiat Yamahy dogonił liderującego Casey’a Stonera, tylko Hiszpan był w stanie wyprzedzić Australijczyka, a Włoch odpadł z walki o zwycięstwo. „Jestem zadowolony z tego mojego ostatniego wyścigu na Yamasze, ponieważ początek weekendu był bardzo trudny. Nie miałem dobrego startu, jednak poprawiałem się i czułem znacznie lepiej na motocyklu niż wcześniej. W pewnym momencie myślałem nawet, że mogę wygrać, jednak po pewnym czasie zaczęło brakować mi siły by utrzymać się ze Stonerem i Lorenzo, to bardzo trudny tor do jazdy gdy nie jest się w pełni sprawnym,” powiedział Valentino, który po przejechaniu linii mety zaparkował swoją M1-kę na poboczu toru i niczym w sezonie 2004 na obiekcie Welkom, kiedy wygrał pierwszy wyścig na nowej maszynie, pocałował swój motocykl.
Ostatecznie w klasyfikacji generalnej, pomimo nie wzięcia udziału w czterech wyścigach, Rossi zajął trzecie miejsce z dorobkiem dwustu trzydziestu trzech punktów, dwóch zwycięstw, dziesięciu miejsc na podium i jednego Pole Position. Biorąc pod uwagę jego kontuzje, bez wątpienia wynik ten można uznać za sukces. Warto dodać, że w każdym roku startów na Yamasze „The Doctor” plasował się w czołowej trójce klasyfikacji generalnej. A teraz czas zacząć nową przygodę – na Ducati Desmosedici!