Nie takiego zakończenia sezonu 2011 spodziewał się Fausto Gresini. Pomimo początkowych dobrych wyników, miniony cykl zmagań zakończył się dla ekipy Włocha – San Carlo Honda Gresini w najtragiczniejszy z możliwych sposobów…
Już w trakcie 2010 roku ogłoszono, iż barwy ekipy prowadzonej przez byłego dwukrotnego Mistrza Świata klasy 125cc, reprezentować będzie między innymi jego rodak Marco Simoncelli. Dla Włocha miał to być drugi sezon startów zarówno w klasie królewskiej, jak i w teamie Gresiniego. Zespołowym kolegą #58 miał być tymczasem Japończyk Hiroshi Aoyama, który debiutował w MotoGP, tak jak „SuperSic”, w 2010 roku. #7 natomiast, chociaż zmieniał zespół, to jednak nadal ścigać miał się na satelickiej, w przeciwieństwie do Marco, Hondzie RC 212V.
Już przedsezonowe testy pokazały, iż dla Mistrza Świata klasy 250cc z sezonu 2009 może to być udany sezon. Pierwszą sesję testową w Malezji Marco zakończył na pozycji numer jeden, z minimalną przewagą nad drugim Pedrosą. Podczas drugiej, także trzydniowej, sesji testowej na obiekcie Sepang, rywale poczynili większe postępy niż Włoch. To sprawiło, że w ogólnej tabeli wyników zajął pozycję numer trzy będąc pół sekundy wolniejszym od lidera. „Już w Walencji zdaliśmy sobie sprawę z potencjału tego motocykla, a teraz tylko go potwierdziliśmy,” przyznał na początku lutego zawodnik po uzyskaniu wyniku 2’00.757. Podczas drugich prób na torze położonym nieopodal Kuala Lumpur poprawił się on o sześć dziesiątych sekundy. „Cieszy mnie czas okrążenia, ale byliśmy nieco skołowani po symulacji wyścigu. Mogłem być szybszy na miękkiej mieszance, ale źle wybraliśmy opony i nie poprawiliśmy się.” Ostatnie przedsezonowe próby odbyły się natomiast w Katarze i trwały dwa dni, a właściwie dwie noce. Chociaż pierwsza sesja zakończyła się dla Simoncelliego zaledwie jedenastą lokatą i stratą sekundy do lidera, o tyle drugiej nocy zmniejszył on stratę do Stonera do siedmiu dziesiątych, wskakując przy okazji na pozycję numer cztery.
I nadeszła runda – na torze Losail International Circuit – otwierająca nowy cykl zmagań, ostatni z motocyklami z silnikami o pojemności 800cc. Już od początku weekendu Włoch był naprawdę szybki, ostatecznie w kwalifikacjach zajmując czwarte miejsce. Jego strata do pierwszej linii wyniosła zaledwie 0.041sek, a wielu upatrywało w nim kandydata do finiszowania na podium w niedzielę. Wyścig jednak nieco zweryfikował te plany i ostatecznie walczył on o pozycję numer cztery ze swoim rodakiem Andreą Dovizioso. Na koniec Marco wyszedł przegrany z tej bitwy i wywalczył jedenaście punktów, ale był zadowolony. „Byłem nerwowy na początku i o mały włos nie upadłem z podniecenia tym, że walczę w czołówce. Cieszę się, bo tempo było lepsze niż się spodziewaliśmy. Sądziłem, że po wyprzedzeniu „Doviego” powalczę z Lorenzo o podium, ale mały błąd wybił mnie z rytmu i byłem piąty,” potwierdził.
Zmagania na obiektach w Jerez de la Frontera i Estoril zakończyły się tymczasem dla Marco dwoma wywrotkami. Do zmagań w Hiszpanii po przyzwoitych treningach, ruszał on z piątego pola. W zwariowanym wyścigu natomiast w pewnym momencie przesunął się on na czoło stawki i powiększał przewagę, by przewrócić się w pierwszym zakręcie dwunastego okrążenia. „Jestem bardzo zawiedziony! Po pierwszych pięciu kółkach wiedziałem, że opony mocno się zużywają, ale utrzymywałem przewagę nad Lorenzo. Niestety zaliczyłem uślizg przodu w pierwszym zakręcie, a tył zrobił zaraz to samo. Chciałem ratować się przed wywrotką, ale się nie udało.” W Portugalii natomiast w kwalifikacjach Simoncelli wywalczył swój najlepszy wówczas wynik w MotoGP – drugie pole. On sam miał chrapkę nawet i o zwycięstwo, ale upadł już na samym początku wyścigu, w pierwszym lewym zakręcie. „Już w pierwszym łuku miałem problemy z oponami, dlatego w kolejnym pojechałem na wyższym biegu niż zazwyczaj, by uniknąć kłopotów. To samo zrobiłem w następnym, ale wtedy zaliczyłem uślizg i było po walce.”
We Francji #58 powtórzył drugą lokatę w kwalifikacjach, tracąc do Pole Position tylko 0.059sek! Zaraz po starcie wyścigu miał pewne problemy z utrzymaniem swojego tempa. Te nie trwały jednak długo, bowiem z każdym kolejnym kółkiem Mistrz Świata klasy 250cc był coraz szybszy, by na osiemnastym okrążeniu skutecznie zaatakować Pedrosę w walce o drugie miejsce. Manewr był jednak mocno kontrowersyjny i kosztował on Daniego upadek, a w konsekwencji złamanie obojczyka. Dyrekcja Wyścigowa nałożyła tymczasem na „SuperSica” karę przejazdu przez boksy, przez co finiszował jako piąty. „Jestem zły, bo pozbawiono mnie wyniku na który zasługiwałem właściwie tylko przez to, że Pedrosa nabawił się kontuzji,” przyznał zawodnik San Carlo Honda Gresini. W Katalonii, z powodu gróźb hiszpańskich kibiców, przez cały weekend na krok od Marco nie odstępowali… dwaj ochroniarze! On sam jakby nic sobie z tego nie robiąc, właśnie na Montmelo wywalczył pierwsze w karierze MotoGP Pole Position, wywołując tym samym gwizdy na trybunach. W wyścigu nie było jednak już tak dobrze i wpadł on na metę jako szósty, tracąc dwanaście sekund do zwycięzcy. W Wielkiej Brytanii tymczasem #58 w kwalifikacjach zajął drugie miejsce, a walcząc o tą samą lokatę w wyścigu, upadł po uślizgu wywołanym przez wjechanie w kałużę.
Podczas rundy o Dutch TT kolejny już raz w tym sezonie 24’latek z Catoliccy był szybki, a w kwalifikacjach sięgnął po drugie w karierze MotoGP pierwsze pole startowe. Mało tego, z pierwszej linii ruszać on miał piąty raz z rzędu. Start jednak nie wyszedł mu najlepiej, a chcąc jak najszybciej odzyskać stracone lokaty, wywrócił się ściągając ze sobą z toru Jorge Lorenzo. Obaj jednak po kraksie na pierwszym kółku podnieśli się, a Marco pomimo jazdy z uszkodzonym motocyklem zdołał wywalczyć dziewiąte miejsce. „To był pierwszy lewy łuk, asfalt był chłodny i pomimo tego, że według mnie nie pojechałem zbyt ostro by zaatakować Lorenzo, to nie mogłem już nic zrobić. Przepraszam go, a mnie cieszy, że zdobyłem kilka punktów, chociaż tył owiewki uszkodził się i uderzał mnie w kask!” przyznał po holenderskim wyścigu „SuperSic”. Zaledwie tydzień później odbyły się domowe zmagania dla Włocha – runda na torze Mugello. Od początku weekendu miał on nadzieje na ukończenie wyścigu na podium, a po trzecim miejscu w kwalifikacjach wydawało się, że ma na to spore szanse. Niestety raz jeszcze jego tempo było słabsze niż w QP i do samej mety walczył o czwarte miejsce z Benem Spiesem. Dzięki manewrowi z ostatniego zakrętu wyścigu, zwycięsko z tego pojedynku wyszedł Amerykanin. „Na początku utrzymywałem tempo czołowej trójki, ale potem byli oni już za szybcy.”
Czytaj dalej >>
Dwie rundy przed wakacyjną przerwą okazały się być nieco gorszymi w wykonaniu Simoncelliego, który nie był w stanie złapać na torach Sachsenring oraz Laguna Seca odpowiedniego tempa. W Niemczech ustawił się na starcie raz jeszcze na czwartej pozycji, by po ciężkim wyścigu na metę wpaść jako szósty. „Szkoda, bo czwarte miejsce byłoby zdecydowanie lepsze. W pierwszej połowie wyścigu byłem szybszy niż Dovizioso i może zbyt długo zwlekałem z atakiem, przez co najszybsza trójka mi uciekła,” potwierdził Włoch, którego na sam koniec wyprzedził też Ben Spies. W Stanach Zjednoczonych od początku miał on spore problemy ze znalezieniem idealnych ustawień swojego motocykla, co doprowadziło do zajęcia piątej pozycji w kwalifikacjach. Start wyszedł #58 przyzwoicie i utrzymał on swoją lokatę, jednak uślizg motocykla w ósmym zakręcie siódmego okrążenia sprawił, że wyjechał on z Kalifornii bez punktów. „Nie wiem, czy byłbym w stanie walczyć z Pedrosą o podium, ale rywalizacja z Dovizioso i Spiesem o czwarte miejsce była w naszym zasięgu,” potwierdził Marco, który po dziesięciu Grand Prix tego sezonu w klasyfikacji był zaledwie dziesiąty.
W Czechach w połowie sierpnia nadszedł jednak długo oczekiwany przez Simoncelliego moment. Pomimo dużej straty w piątkowych treningach do lidera, i tak udało mu się dwukrotnie uzyskać trzecie miejsce. W kwalifikacjach jednak nie udało się wywalczyć lokaty w pierwszej linii i do wyścigu ruszać on musiał z piątego pola. Po starcie „SuperSic” jechał szybko, ale ostrożnie, a korzystając z wywrotki Pedrosy, rozpoczął ostrą walkę o drugie miejsce ze swoim rodakiem Dovizioso. Na sam koniec nie chcąc jednak ryzykować wywrotki, spokojnie dojechał on na trzeciej lokacie, notując pierwsze w klasie MotoGP podium! „Jestem bardzo szczęśliwy! To był dotychczas ciężki rok, w treningach byliśmy szybcy, ale w wyścigach mieliśmy problemy. Wraz z zespołem nie przestaliśmy jednak wierzyć, a wynik w końcu przyszedł. Po nienajlepszym starcie musiałem odrabiać straty. Z Valentino walczyliśmy przez dłuższą chwilę, a na potwierdzenie mam ślady od jego opony na kombinezonie!” cieszył się 24’latek z Catoliccy. Po tak udanym weekendzie w czeskim Brnie, Marco liczył na podobny wynik na Indianapolis. Tam jednak wielu miało problemy z oponami, które nie ominęły także i Włocha. W kwalifikacjach wywalczył on najgorszą lokatę startową w minionym sezonie – siódmą, a na mecie musiał zadowolić się zaledwie dwunastym miejscem…
Weekendy w Misano Adriatico, Aragonii oraz Japonii przyniosły Mistrzowi Świata klasy 250cc czwarte lokaty. Przed własnymi kibicami w rundzie o Grand Prix San Marino bardzo chciał on stanąć na podium, jednak po starcie z piątego pola nie było mu to dane. Mimo tego stoczył on ciekawą walkę, raz jeszcze, ze swoim rodakiem Valentino Rossim. W Hiszpanii ruszał on z szóstego miejsca, a po kilku błędach w wyścigu nie dane mu było walczyć o „pudło”. Na torze Motegi tymczasem miał on spore szanse przynajmniej na finisz w czołowej trójce. Po starcie z końca drugiej linii szybko przebił się on do przodu, jednak tak jak kilku innych zawodników, popełnił on false-start. Przez to zmuszony został do odbycia kary przejazdu przez boksy, a potem do przebijania się w stawce. Kolejny już raz stoczył on ostrą walkę z Andreą Dovizioso, z której udało mu się wyjść obronną ręką. Tym samym #58 trzeci raz z rzędu wpadł na metę zdobywając trzynaście punktów.
W Australii natomiast Simoncelli powrócił do świetnej dyspozycji, regularnie kręcąc się w czołówce. To pozwoliło mu w QP zająć trzecie miejsce, a po wycofaniu się z wyścigu Jorge Lorenzo, na starcie ustawił się on na drugim polu. Spod świateł wyszedł on bardzo dobrze, pozostając na drugim miejscu. Liderujący Stoner był poza zasięgiem, a sam Włoch odjeżdżał od trzeciego „Doviego”. Kiedy jednak nad torem Phillip Island zaczęło padać, Andrea dogonił Marco i rozpoczęła się pomiędzy nimi walka o dwadzieścia punktów. Ostatecznie jednak, dzięki atakowi z ostatniego okrążenia, na mecie to #58 zameldował się jako drugi. „Jestem bardzo szczęśliwy! To był ciężki wyścig ze zmiennymi warunkami, a kiedy zaczęło padać to pomimo wcześniejszej przewagi, dogonił mnie Dovizioso. Utrzymałem się za nim i śledziłem jego linie przejazdu, a na ostatnim kółku zaryzykowałem i wyprzedziłem go. Po spędzeniu całego wyścigu na drugim miejscu nie mogłem go ot tak oddać!” potwierdził po zmaganiach młodszy z zawodników z Italii.
Tego, co wydarzy się zaledwie tydzień później nie spodziewał się jednak nikt. Podbudowany wynikiem z Wyspy Filipa, w Malezji chciał on znów walczyć o podium, a może i o zwycięstwo. Po starcie z piątego pola szybko przesunął się na czwarte miejsce, ostro walcząc o nie z Alvaro Bautistą. Na drugim kółku, w jedenastym zakręcie zaliczył on uślizg i wciąż trzymając się motocykla, zaczął zjeżdżać na wewnętrzną stronę toru. Szczęśliwie #58 ominęli wyżej wspomniany Hiszpan i Nicky Hayden, a on sam tymczasem nadal zjeżdżał na wewnętrzną na wyjściu z jedenastego zakrętu. Niestety zarówno Colin Edwards jak i Valentino Rossi nie mogli nic zrobić i uderzyli w „SuperSica”. Amerykanin także się przewrócił i wybił lewy bark, podczas gdy Marco sunął jeszcze po asfalcie już bez kasku, twarzą zwróconą do nawierzchni. O godzinie 16:56 24’latek z Catoliccy zmarł wskutek poniesionych obrażeń w Clinica Mobile, po trwającej trzy kwadranse reanimacji. Zgodnie z nieoficjalnymi informacjami, siostra byłego Mistrza Świata klasy 250cc chciała zezwolić na oddanie organów swojego brata, ale z powodu rozległych obrażeń zawodnika, nie było to możliwe.
Na pogrzebie Włocha we włoskim Coriano zgromadziło się ponad pięćdziesiąt tysięcy osób, które chciały powiedzieć mu po raz ostatni „Dziękujemy!” i „Do widzenia!” oraz to ile dla nich znaczył, jak wiele od niego oczekiwali i jak bardzo będzie im go brakowało. Podczas ostatniej rundy sezonu w Walencji we wspaniały sposób uczczono jego pamięć, tworząc paradę ze wszystkimi motocyklami z serii Grand Prix. Każdy kierowca na swojej maszynie pokonał jego okrążenie toru Ricardo Tormo, a po tym nastąpił dwuminutowy pokaz słynnych w Hiszpanii fajerwerków. Na motocyklu #58 pojechał jego przyjaciel – Kevin Schwantz, a inny jego kompan – Valentino Rossi jechał trzymając w ręku flagę „SuperSica” i w specjalnej koszulce.
Dla wielu fakt śmierci Marco Simoncelliego to wciąż szok. Był on niezwykle utalentowanym, ale też sympatycznym zawodnikiem. Chociaż nie musiał, zawsze zatrzymywał się przy fanach aby dać im swój autograf czy zrobić sobie z nimi zdjęcia. W pamięci wielu pozostanie jako posiadacz oryginalnej fryzury, fan Jimmy’ego Hendrixa i Vasco Rossiego, fantastyczny przyjaciel lub po prostu sympatyczna osoba.
Żegnaj Marco, na zawsze pozostaniesz w naszej pamięci i naszych sercach…
Czytaj dalej >>
Jak to jednak mówią, show musi trwać, i choć zabrzmi to może nieco brutalnie, to podobnie sprawa ma się z naszym podsumowaniem. Piszemy tu przecież o całej ekipie San Carlo Honda Gresini, toteż przeanalizujmy jak wyglądał miniony cykl zmagań w wykonaniu drugiego zawodnika tego teamu. Jak już wspomnieliśmy, zespołowym kolegą wcześniej wspominanego „SuperSica” był Japończyk Hiroshi Aoyama. Co ciekawe, w 2009 roku to właśnie ta dwójka toczyła ostrą walkę do ostatniej rundy o tytuł ostatniego Mistrza Świata klasy 250cc, a zwycięsko z tej rywalizacji wyszedł ostatecznie „Hiro”.
Przedsezonowe testy pokazały, że Honda będzie piekielnie mocna. Oczywiście #7 do swojej dyspozycji dostał niefabryczny motocykl, to i o dobre wyniki było ciężko. W Malezji jeszcze zimą był on całkiem szybki, kończąc pierwsze testy z siódmym czasem i wynoszącą siedem dziesiątych stratą do… swojego team-partnera Simoncelliego. W trakcie drugich prób było już gorzej, bo chociaż spadł on tylko dwa „oczka” w dół, o tyle strata wzrosła o sekundę. W Katarze tymczasem w ogólnej tabeli czasów Japończyk wywalczył szóste miejsce i znów stracił nieco ponad 0.7sek do najszybszego zawodnika. Nie dziwił więc nastrój Hiroshiego przed sezonem. „Dobra współpraca z zespołem pozwoliła mi dobrze spisywać się zimą i wprost nie mogę się doczekać sezonu. Bardzo chciałbym te udane wyniki z testów przeobrazić w dobre rezultaty w wyścigach.”
Pierwsze sześć rund sezonu 2011 były przyzwoitymi w wykonaniu Aoyamy. W kwalifikacjach jednak wówczas tylko raz udało mu się wskoczyć do czołowej dziesiątki, niemalże jednak systematycznie ruszał on do walki z czwartego rzędu. W wyścigach tymczasem poprawiał się on o kilka pozycji, i tak oto pierwszą rundę, mającą miejsce w Katarze, zakończył on na dziesiątym miejscu. W hiszpańskim Jerez de la Frontera tymczasem, korzystając z błędów rywali, finiszował on jako czwarty, do podium tracąc naprawdę niewiele. Dla „Hiro” był to najlepszy rezultat wywalczony w MotoGP. „Wielu upadało, a ja jechałem spokojnie. Jestem szczęśliwy ale nie do końca usatysfakcjonowany, bo na początku mogłem szybciej wyprzedzić kilku wolniejszych rywali, co z pewnością pozwoliłoby mi wskoczyć na podium,” mówił 28’latek z Chiby. W Portugalii i Francji natomiast udało mu się wywalczyć bardzo dobre siódme i ósme miejsce, jednak dobra passa została zakończona w Katalonii. Tam po kolizji z Randym de Punietem wylądował on na deskach, ale przyzwoitą dyspozycję potwierdził dziewiątą lokatą w Wielkiej Brytanii.
W Holandii tymczasem Hiroshi zastępował w zespole Repsol Honda kontuzjowanego Daniego Pedrosę, a za Japończyka do teamu Fausto Gresiniego przyszedł Kousuke Akiyoshi. Mimo wszystko dla obu runda na Assen zakończyła się udanie, chociaż sam młodszy Japończyk w porannym piątkowym treningu zaliczył sporą wywrotkę i do końca weekendu jeździł obolały. Na mecie ostatecznie #7 zameldował się jako ósmy, a jadący wówczas z numerem #64 zawodnik był trzynasty. Trzy lipcowe Grand Prix tymczasem „Hiro” także zakończył z przyzwoitymi wynikami, ale nie rewelacyjnymi. Jedenasta lokata we Włoszech, zaledwie piętnasta na niemieckim Sachsenringu i dziesiąte miejsce w Stanach Zjednoczonych sprawiły jednak, że w klasyfikacji generalnej o trzy punkty wyprzedzał on wówczas swojego team-partnera. Kilka tygodni letniej przerwy pozwoliło Aoyamie dojść do siebie po wypadku z Holandii i rozpocząć drugą fazę sezonu od dwóch dziewiątych miejsc z rzędu, wywalczonych kolejno w Czechach i Indianapolis.
Domowe zmagania dla teamu San Caro Honda Gresini, odbywające się na torze Misano World Circuit ostatni Mistrz Świata klasy 250cc zakończył na jedenastej lokacie, podobnie jak odbywającą się dwa tygodnie później rundzie w Aragonii. W pierwszy weekend października natomiast miało miejsce domowe Grand Prix dla niego – runda w Japonii. Nie dziwi, że chciał on spisać się przed własnymi kibicami jak najlepiej i plan powiódł się całkiem nieźle, gdyż na metę wpadł on jako dziewiąty. „To były trudne zmagania, a ja nie miałem odpowiedniej przyczepności by jechać tak, jak chciałem. W kwalifikacjach poszło mi lepiej i nie wiem, czemu sytuacja się zmieniła,” potwierdził po wyścigu. Niestety w Australii podczas dość dziwnego wyścigu, pod koniec którego zaczęło padać, 28’latek z Chiby miał szanse naprawdę na dobry wynik. Mając szanse na ósme, albo i lepsze miejsce, niestety upadł on kilka kółek przed metą. W Walencji tymczasem, na pożegnanie z zespołem i klasą MotoGP, Hiroshi zaliczył nieudane zmagania i na mecie był ostatni, dwunasty. „Mój ostatni wyścig w tej kategorii był ciężki. Nie miałem odpowiedniego zaufania co do motocykla przez wibracje, które trapiły nas przez cały weekend. Tak czy inaczej dziękuję wszystkim za to, że zawsze mnie wspierali i dawali z siebie maksimum,” zakończył.
Ostatecznie w klasyfikacji zespołów ten prowadzony przez Fausto Gresiniego zajął czwarte miejsce, będąc najlepszym teamem satelickim. Ekipa San Carlo Honda Gresini zgromadziła na swoim koncie dwieście trzydzieści dwa punkty i łącznie dwadzieścia jeden finiszów w TOP5. Marco Simoncelli w swym tragicznie zakończonym, ostatnim sezonie w MotoGP zajął szóste miejsce w tabeli, o ironio, ex-aequo ze swoim przyjacielem Valentino Rossim. Z klasą królewską Hiroshi Aoyama pożegnał się natomiast kończąc rok na dziesiątej pozycji w klasyfikacji i dorobkiem dziewięćdziesięciu ośmiu punktów.
W kolejnym cyklu zmagań we włoskim zespole w MotoGP na pewno na RC 213V ścigać się będzie Alvaro Bautista, przez dwa poprzednie sezony reprezentujący team Rizla Suzuki MotoGP. Jego team-partner zaś jeździć będzie na maszynie CRT z ramą FTR i silnikiem z Hondy CBR1000RR. Najprawdopodobniej motocykla FTR MGP12 dosiądzie Włoch Michele Pirro.