Po tym, jak na początku weekendu w Portugalii nasilił się konflikt Rossiego ze Stonerem, tak wczoraj parę ostrych słów wymienili Simoncelli z Lorenzo! Oto o co im chodziło…
Najpierw, w piątek Hiszpan na tradycyjnej odprawie prasowej wyraził się niezbyt pochlebnie o Włochu. Obecny Mistrz Świata stwierdził, że jego rywal jeździ zbyt agresywnie. Miał w tym oczywiście sporo racji, bowiem nie od dziś wiadomo, że styl jazdy #58 jest jaki jest, a parę lat temu o mały włos nie został wykluczony z jednego wyścigu po incydencie z Hectorem Barberą w klasie 250cc na obiekcie Mugello.
Podczas tradycyjnej konferencji prasowej, jaka odbywa się w sobotnie popołudnie na paddocku, ta dwójka spotkała się jednak ze sobą. Na owej konferencji bowiem pojawia się najszybsza trójka kwalifikacji MotoGP i zdobywcy Pole Position z klas 125cc i Moto2. Zacznijmy może jednak od tego, jak to wczoraj wszystko wyglądało…
Pod koniec konferencji jeden z dziennikarzy zapytał zawodnika ekipy San Carlo Honda Gresini czy czytał to, co powiedział na temat jego jazdy „Por Fuera”. Marco odparł, że owszem i jak dodał: „Dla mnie jednak powiedział parę złych rzeczy. Stwierdził on, że w Walencji uderzyłem w niego i przez to o mało co nie wyleciał on z toru, ale to nie prawda. Ja byłem z przodu, a on starał się mnie ominąć po zewnętrznej i popełnił błąd. Dotknął mnie oponą, której ślad został na moim kombinezonie od prawego kolana aż do ramienia, więc dla mnie to był zły przykład,” tłumaczył „SuperSic” i trudno z jego słowami się nie zgodzić.
Przy okazji Simoncelli postanowił też przypomnieć, że to właśnie obecny zawodnik teamu Yamaha Factory Racing został kiedyś wykluczony na jedną rundę z powodu niebezpiecznej jazdy i spowodowania wypadku jednego z zawodników. Chodziło tu o Alexa de Angelisa i Grand Prix Japonii w 2005 roku. „Inną rzeczą jest to, że to jego kiedyś Komisja Wyścigowa zdyskwalifikowała za zbyt agresywną jazdę, więc dla mnie przykład z Walencją nie był najlepszym,” dodał Włoch.
Następnie kilkukrotnie Lorenzo twierdził, że w piątek nie powiedział nic złego i jego słowa były dobre, po czym Simoncelli mówił, że przykład związany z ostatnią rundą minionego sezonu był zły. Po tym Hiszpan zapytał Włocha: „W ilu wyścigach się przewracałem? Ja nie uderzałem w zawodników”, a #58 odpowiedział mu, że chodzi mu wyłącznie o przykład z toru imienia Ricardo Tormo, który nie był trafionym.
„To jest twoja opinia! Sądzę, że wiele osób tutaj na paddocku i zawodnicy zgodzą się ze mną,” mówił już nieco bardziej wzburzony Jorge, ale w odpowiedzi usłyszał jedynie: „Spróbuj kogoś takiego znaleźć”. Tutaj Hiszpan podał nazwiska Andrei Dovizioso i Hiroshiego Aoyamy. Co do Japończyka to miał on sporo racji, bo podczas ubiegłorocznego wyścigu w Malezji #58 dość ostro wyprzedził „Hiro”, wypychając go na zewnętrzną, przysłowiowo odbijając się od niego i wjeżdżając w zakręt jak najbardziej prawidłowo.
Po tych słowach Marco podpowiedział #1 aby zapytał Dovizioso o sytuację z sezonu 2005. „Por Fuera” kontynuował: „To nie ma znaczenia! Jeśli w przyszłości nic się nie stanie, to nie będzie problemu. Ale jeśli jakiś incydent w przyszłości z tobą będzie miał miejsce, to będzie kłopot.” Wtedy z pełną ironią „SuperSic” odparł: „Okey, najwyżej mnie aresztują…”
Wówczas cała sala konferencyjna wybuchła salwą śmiechu, a spory ubaw z całej sytuacji miał też, siedzący po lewej stronie Lorenzo, obecny v-ce lider klasyfikacji generalnej Dani Pedrosa. Gdy #26 zapytano, czy miał jakiś problem z Włochem przyznał: „Nie, ja nie, ale inni zawodnicy tak.” Dlaczego więc w ogóle Jorge wybrał na przykład właśnie tą sytuację z Walencji? To pozostanie jego tajemnicą. Ale czy mamy mieć pretensje do #58 za to, że jeździ tak a nie inaczej? Dobrze, czasami jedzie zbyt agresywnie, ale przecież im więcej walki na torze, tym ciekawiej – oczywiście w drodze zdrowego rozsądku.
Na sam koniec jednak zawodnik Yamahy próbował jeszcze nieco się usprawiedliwiać, stwierdzając, że to wcale nie jest śmieszne. Odchylił się wówczas na krześle, spojrzał na tył włosów Simoncelliego, po czym stwierdził: „Teraz wszyscy się śmieją, ale nie ma w tym nic śmiesznego, bo my igramy tutaj z własnym życiem. Jeździmy po 300km/h, jesteśmy na motocyklach bardzo ciężkich i posiadających ogromną moc. To nie są minibike’i. To niebezpieczny sport i musisz myśleć o tym, co robisz. W porządku, jestem gotowy na walkę z każdym zawodnikiem, ale nie lubię rywalizacji nie fair.”
„Spowodowałem wypadek Alexa de Angelisa w Japonii co było moją winą, moją pomyłką, a od tego momentu zawsze staram się jeździć czysto,” mówił dalej obrońca tytułu mistrzowskiego nawiązując do sytuacji z 2005 roku. „Mogę popełnić błąd bo jestem człowiekiem, ale normalnie gdy jadę staram się dwa razy pomyśleć zanim coś zrobię. Nie jestem impulsywny, bo my walczymy o własne zdrowie, a także możemy mieć wpływ na zdrowie innych,” zakończył.
A jak Wy zapatrujecie się na ten, następny już konflikt na paddocku MotoGP? Kto według Was ma rację? My sądzimy, że obaj, ale poniżej to Wy macie możliwość dyskusji…