Asfalt ucieka spod kół parzony
Nieschłodzonym kołem myśli tych samych
Powtarzają oni, że wciąż szalony
W alegorii kasku, śniegu i zakrętów wezbranych
Pośród dłoni obcych, Tyś za szybką wzbity
Kąciki uniesione przy nieśmiale uchylonym wzroku
Poszukujesz ciepła przy śniegu dobitym
Niesamotności miłości w futurystach mroku
Lecz dłoń Twoja znów w rękawicy
Szczęście przepełnia – chcesz się nim podzielić
Na przekór nieżyjącym aktorom z ulicy
Nie będziesz suchym aktem na suchej pościeli
Będziesz zapinał kurtkę przy zimnych powiewach
Sznurował zaś buty przy warkocie silnika
Wśród białych towarzyszy na nagich drzewach
Mówiących że dojrzale żyjesz ryzykiem, a nie go unikasz
Poczuj motocykl, on trzyma Twe życie
I błędów Ci nie wybaczy
Myślisz że nad nim panujesz, by później w niebycie
Przy najmniejszym gniewie to wszystko stracić
Więc panuj nad manetką – masz do kogo wracać
Unoś się, lecz by tutaj żyć musisz dojrzeć
Kobieta w domu chce Cię tylko chwilowo stracać
Byś dzieciom w oczy dziś mógł jeszcze spojrzeć
Mijają życia zakręty, dyskretne spojrzenia
Z pocałunkami znajomej drogi teraźniejszość stworzysz
W której przyspieszysz do setki niby że od niechcenia
A winklowi przed Tobą znów śluby złożysz
I zadrżysz znów z otwartymi oczyma
Dusza zdradzona będzie wyrwać się chciała
Lecz Ty asfalt kolanem postanowisz przytrzymać
Droga za Tobą wytrwaną przeszłość Ci dała
Znów na chwilę szczęśliwy, lecz Ty zawsze wracasz
Postanawiasz dać sobie więcej czasu – przywykłem
Spragnionym myślom drogi nigdy nie skracasz
Postanowiliśmy tworzyć jedność z motocyklem
Chcieliśmy się obnażyć, myśląc, że nam grzechy zmyje
Znaleźliśmy odnajdywania sensu drogi zdolność
Ona chciała Cię postrzelić, lecz Ty nadal żyjesz
Miałeś chyba umrzeć, a odkryłeś wolność.