Pierwszy występ w tym sezonie za granicami naszej ojczyzny. Każdy z nas podchodził do tego z większymi lub mniejszymi obawami. W końcu Automotodrom Brno to obiekt klasy światowej. Sam tor jest zupełnie inny, dłuższy, szerszy i z dużą różnicą wzniesień. Pierwszy występ w tym sezonie za granicami naszej ojczyzny. Każdy z nas podchodził do tego z większymi lub mniejszymi obawami. W końcu Automotodrom Brno to obiekt klasy światowej. Sam tor jest zupełnie inny, dłuższy, szerszy i z dużą różnicą wzniesień.
Czwartkowe treningi służyły bardziej jako wyczucie oraz zapamiętanie toru, mimo wielogodzinnych „treningów” na symulatorach typu MotoGP 3. Nic dziwnego, że nasze sprzęty miały dziwną tendencję do wąchania spalin coraz to kolejnych zawodników. Na szczęście ci z nas dla których Brno to nie pierwszyzna już od czwartku zaczęli ostro przykładać się do nauki, co miało (jak zaraz zobaczycie) zaowocować później.
Charakterystyka toru oraz sposób jazdy w porównaniu z Poznaniem różni się diametralnie. Dużo asfaltu, szeroki tor, który można powiedzieć wybacza błędy, aczkolwiek tylko do pewnego momentu. Tor jest szybszy od Poznańskiego, a wejścia w zakręty są relatywnie podobne do siebie. To co jest nowe to zmienne nachylenie, które modyfikuje sposób składania maszyny. Czwartek pozwolił nam odkryć te wszystkie niuanse i ruszyć do boju o cenne ułamki sekund następnego dnia.
Piątek przyniósł bardzo zmienna pogodę oraz… żenujący brak profesjonalizmu ze strony czeskich organizatorów. Gdy klasy „Open do 600” oraz „Open powyżej 600” zgłosiły się po kostki do pomiaru czasu zostali skwitowani bardzo uroczym acz denerwującym „mierzimi na oczi”. Powiedzieliśmy sobie „hmmm” i wróciliśmy do boxu pieścić nasze cudeńka dalej.
Gdy po pierwszych kwalifikacjach zobaczyliśmy na wynikach czasy rzędu 1.59-2.10 dla klasy „Open do 600” oraz zupełnie pomieszane i zmyślone czasy zawodników z „powyżej 600”, ręce nasze opadły bardzo, bardzo nisko (przypomnijmy rekord toru: Valentino 1.58). Mimo zaszczytu kręcenia czasów zbliżonych do Superbikeów nie mogliśmy pozwolić na takie niechlujstwo i z kilkoma innymi teamami zgłosiliśmy protest.
Kwalifikacja klasy Superstock 600 odbyła się natomiast świeżo po deszczu. Nasz zawodnik Krzysztof „MacGyver” Troszczyński „z pewną taką niepewnością..” obchodził swoje „mokre” Micheliny. Jednak 5 minut później, oglądając go na sekwencji zakrętów zwanej „Omegą” wszyscy musieli podnosić szczęki z ziemi(a raczej trawy). Po tym jak dosłownie wyczuł granicę przyczepności wetów na własnej du… skórze wylatując niegroźnie w żwir, nasz czołowy wariat szedł już jak przecinak i wywalczył 7 czas.
Poźniejsze kwalifikacje dla „Open do 600” także odbyły się na mokrej nawierzchni. Nie wszyscy zdążyli założyć odpowiednie opony, więc wyjeżdżali bardzo rekreacyjnie. Walkę podjął Michał „Sabathius” Bożałek który nie zważając na śliską nawierzchnię leciał równie wariacko jak „MacGyver” i zdobył 3 czas w mokrych kwalifikacjach. Reszta zawodników z teamu wykorzystała tą okazję do przetestowania przyczepności zwykłych opon na mokrej nawierzchni.
W sobotę odbył się wyścig klasy „Open do 600” gdzie mamy 3 zawodników. Nasz czołowy jeździec tej grupy, Paweł „Fazer” Isański leciał jak na skrzydłach licząc na wysokie miejsce, niestety na ostatnim okrążeniu zawodnik jadący za nim po bardzo nieładnym manewrze wyprzedzania załapał highside’a. Wyleciał z siodła i sunął po asfalcie obok motocykla prosto pod koła „Fazera”. Paweł nie chcąc przejechać znajdującego się na torze zawodnika, świadomie uciekł poza tor w żwir – wiedząc, że manewr ten zakończy się wywrotką.
Wyglądało to paskudnie, ci co widzieli to na żywo, byli pewni, że Pawła zabrała karetka. Na szczęście przykulał się do boksu o własnych siłach „Pierwsze koty za płoty” skwitował, jako, że była to jego pierwsza poważna gleba w wyścigach. Szkoda, bo Paweł jechał po 3 miejsce z najlepszym czasem 2,19. Chłopaki z teamu zgodnie stwierdzili, że w końcu sam Prezes poznał z bliska asfalt na torze. Jest poobijany, ale zapowiedział, że będzie ostro walczył w przyszły weekend o cenne punkty w klasyfikacji generalnej.
Jeszcze mniej szczęścia miał Łukasz „Dragilla” Sacha. W zamieszaniu na pierwszym zakręcie zaraz po starcie, wyleciał wraz z dwoma innymi motocyklistami w zielone, uszkadzając nogę i sprzęt. Wypadek był bardzo niebezpieczny. Łukasz szczepił się z innym zawodnikiem i przez to nie mógł złożyć się w zakręt. Wyjechali obaj z duża prędkością poza tor. Najechał na nich jeszcze trzeci zawodnik, który przejechał Łukaszowi po nodze. Starty Łukasza w Moście stoja pod znakiem zapytania.
Z przygodami borykał się także Michał „Sabathius” Bożałek. Start mu wypadł. Dosłownie, wypadł na luz. Na 7 okrążeniu złapał ostrego highside’a z którego na szczęście udało mu się wyjść, lądując czterema literami na amortyzatorze skrętu. Po incydencie stracił trochę animuszu co przypłacił stratą pozycji. Ostatecznie był 7 w klasyfikacji pucharu PZM.
Superstock 600 z „MacGyverem” wypadł zadowalająco, Krzysiek ciągle przebijał się do przodu i uzyskał 9 miejsce wśród polaków. Także u niego nie obyło się bez przygód, podobnie jak „Sabathius”, zaliczył i wyprowadził motocykl z efektownego highside’a, kończąc go jajami na baku. Musiało boleć, ale zacisnął zęby i jechał dalej.
Ostatni wyścig z naszymi zawodnikami, „Open powyżej 600” dostarczył równie wielkich emocji. W tej klasie WSM Racing Team reprezentowali Arkadiusz Michalski, Daniel Kuchnia oraz Marcin Adamczewski.
Daniel, który w eliminacjach (tych już z prawidłowymi pomiarami) uzyskał rekordowy czas — 2.16 w wyścigu jechał bardzo dobrze, niestety przed samym końcem, w maksymalnym złożeniu puściły opony i Daniel dość paskudnie się wywrócił. Motocykl ucierpiał niestety na tyle, że Daniel nie będzie w stanie wystartować w Moście. Niniejszym stracił pozycję na podium którą praktycznie miał w kieszeni.
Arek, przypomnijmy, że jeździ motocyklem nieco słabszym, GSXR 750, pokazał rywalom co znaczy kunszt motocyklowy. Mimo, że „litry” co rusz odchodziły mu na wyjściach z zakrętów, Arek gonił mocno i gdyby nie 200m przejechane po trawie miał duże szanse na 3 miejsce wśród polaków. Ostatecznie ukończył jako czwarty z najlepszym czasem 2.19. Po wyścigu stwierdził, że Brno jest bardzo brutalne, na pierwszym kółku został potrącony przez czeskiego zawodnika na R1. Bardzo dobry wyścig Arka pozwolił mu uwierzyć w siebie oraz motocykl a nie tylko czystą moc 99 oktanów.
Gwiazdą naszej reprezentacji w Brnie stał się Marcin Adamczewski, w wyścigu poprawił swój życiowy rekord o 3 sekundy (uzyskując 2.16). Jadąc koło w koło z Danielem miał wątpliwą przyjemność oglądania z bliska kraksy tego zawodnika. Po wyścigu, ogromnie szczęśliwy, pozwolił nam oglądać naszą sekcyjną koszulkę na najwyższym podium.
Z Brna wróciliśmy szczęśliwi. Każdy z nas zdobył górę nowych umiejętności. Zawiodła nas organizacja wyścigów na tak poważnym torze jak Brno, co i tak nie umniejszyło naszej przyjemności z samego ścigania się.
WSM RACING TEAM idzie pełną parą naprzód!