Home / Inne / AMA Supercross FIM World Championships – Relacja z rundy 6 (San Diego)

AMA Supercross FIM World Championships – Relacja z rundy 6 (San Diego)

Jak obiecałem we wtorek, tak oto dziś czynię. Szóstej rundy AMA Supercrossu nie można przecież pominąć. Villopoto wygrywa po raz kolejny, Wilson udowadnia niewiernym, że on też potrafi i dominuje tym samym klasę lites. Ekipa z WEST schodzi po tej rundzie na ławkę. EASTersi szykują się do boju. To w największym skrócie. Należy również dodać, że wraz z zakończeniem tego eventu zamknęliśmy 1/3 tegorocznego cyklu. Przed nami pozostało 12. rund. W chwili obecnej zapraszam do pełnej relacji z San Diego!

Qualcomm Stadium zostało w ciągu kilku dni całkowicie przetransformowane. Tony ziemi wypełniły główną arenę i szybko zaczęły one przybierać sensowne kształty. Mówiąc sensowne mam oczywiście na myśli te, które przypominały supercrossowe stoliki, whoopsy, sekwencje rytmiczne itp. Jak już wspomniałem na wstępie, poczynania które miały miejsce w San Diego, były szóstymi spośród osiemnastu zaplanowanych i zgromadziły na trybunach około 35.000 kibiców! Można by rzec, że to przecież dopiero początek zabawy – i będzie w tym wiele prawdy. Wskaźnik rywalizacji, jej zaciekłości zmierza bowiem wciąż ku górze, po to, by pod koniec października – w Las Vegas – osiągnąć swoje apogeum, czyli finał tripu 2012. Do tego czasu wszystko może się jeszcze zmienić i znając supercrossową śmietankę, z pewnością nie pozwoli ona obecnemu liderowi klasyfikacji Supercrossu, spokojnie dojechać do końcowego finiszu. W San Diego swój ostatni bój stoczyła ekipa Lites WEST. Oczywiście ostatni przed przerwą. Przed chłopakami jeszcze dwie rundy pod koniec sezonu. Póki co na piedestał wchodzą EAST-ersi i to oni przez najbliższe osiem spotkań będą walczyć o punkty w klasyfikacji generalnej. W końcu! Chłopakom brakuje już ruchu i wprowadzą oni zapewne wiele emocji – i to od samego początku! Zanim do tego dojdzie, przyjrzyjmy się ostatnim poczynaniom ich „zachodnich” braci.

Klasa Lites 250 (WEST):

Przygotowany do podjęcia rywalizacji tor wyszedł bardzo dobrze. Warto dodać, że tor ten możemy zaliczyć do całkiem szybkich, bo średni czas przejazdu riderów z czołówki oscylował w granicach 47-48 sekund. Najlepsze okrążenie jakie podczas kwalifikacji zostało odnotowane należało do Jamesa Stewarta z klasy Supercrossu. Drugi jednak najszybszy przejazd zagarnął na swoje konto zwycięzca sprzed tygodnia w ekipie Lites, mianowicie – Eli Tomac. Jego czas to 46.45 (zaledwie 7s. dłużej niż dosiadający 450-tki Stewart.)

Biegi eliminacyjne (Heat1/Heat2):

Dean Wilson otwarł czoło peletonu w biegu pierwszym. Zdobył holeshota i co tu dużo mówić – był także tym, który owy peleton do mety doprowadził. Utrudnić usiłował mu to Marvin Musquin, ale nie dał rady i dlatego na metę wjechał jako drugi. Trzeci zaś był Matt Moss.

Cole Seely, zeszłotygodniowy „poślizgowiec”, zaczął w San Diego bardzo dobrze. Zgarnął holeshota i w ogólnym rozrachunku wygrał swój bieg eliminacyjny. Wypracował sobie sporą przewagę nad drugim Bakerem i ten stan rzeczy utrzymał już do samego końca biegu. Także Baker drugi, Vince Kriese trzeci. Pecha za ogon złapali jednak najwięksi rywale Seely’ego, czyli Martin Davalos i Eli Tomac, którzy zaraz za pierwszym kornerem padli ofiarą swoistego rodzaju zatoru na sekcji rytmicznych hopek i oboje zaliczyli glebę. Stracili cenne sekundy i od tej pory musieli się nieźle nagimnastykować by przebrnąć przez te eliminacje. Obojgu jednak w jakiś tam sposób się udało i tym samym mogliśmy zobaczyć ich w main evencie….

Klasa Lites 250 (WEST) – Bieg główny:

Jak przystało na pożegnanie przed długą przerwą, WEST-owicze zgotowali nam, a w zasadzie sobie samym, całkiem niezłe piekło. Już sam start był diabelski i o „holeshota” walczył m.in. Cole Seely, który jak mówił po zakończonej rundzie piątej – chciałby wygrać tę rundę. Shota jednak nie zdobył, bo doskonały manewr wykonał Vince Friese i to jemu przypadł ten prestiżowy start. Drugi jednak zakręt szybko zweryfikował, kto w tym wyścigu będzie się liczył w walce o największy prestiż – czyli zwycięstwo biegu głównego. I tak oto Dean Wilson i jego Kawasaki najszybciej wjechali na whoopsy i od tej pory rozpoczęli swoją niekończącą się ekspansję. Matt Moss, rider zespołu KTM, ulokował się na drugiej pozycji, a Cole Seely – był trzeci. Swanepoel na czwartej lokacie, tuż przd Eli Tomac’em i Marvinem Musquinem.Czoło po raz kolejny było więc mocno obstawione. Ale co to! Tomac i Musquin niefortunnie się „przytulili”! Winą obarczyć należy tego pierwszego! To on stracił panowanie nad motocyklem, a rozpędzony Musquin nie miał czasu ani miejsca, by zareagować inaczej. Najechał więc na Yamachę rywala. Francuz zaliczył glebę i zszedł poza tor. Żółta flaga powiewała energicznie w powietrzu. Tomac uciekł, Musquin jednak się nie poddał i po chwilce wrócił na tor. Spadł jednak na sam dół stawki. Okrążenie piąte znów jako pierwszy powitał Wilson, Seely wskoczył na drugie miejsce, a Tomac na trzecie. Matt Moss zepchnięty na czwórkę, a Friese na piąte. Martin Davalos, znany z doskonałych startów – w chwili obecnej lokował się na ósemce. Izzi dziewiąty. Okrążenie szóste otwarła z kolei piękna walka Friese’a z Laninovich’em – obojgiem dosiadających Hond – zwycięzko wyszedł z niej jednak numer #232, Laninovich. Wyścig ten był pełen niespodzianek… Gdy Wilson samotnie przemierzał tor i umacniał swoją przewagę, Eli Tomac na początku whoopsów zaliczył nieprzyjemne powitanie z gruntem. Efekt tego był dość szokujący, bo tym wydarzeniem Tomac zakończył wyścig. Chwilę później doszło do innego wypadku, m.in. z udziałem Andersona, Ramosa i Championa. Na trzy „lapsy” do końca wyścigu Wilson wciąż utrzymywał prowadzenie, a Seely próbował go dogonić. Matt Moss znów powrócił na szczyt i gdyby na tym zakończyć wyścig zająłby najniższy stopień podium. Swanepoel byłby zaś czwarty. I cóż, po trzech okrążeniach w tej czwórce nic się nie zmieniło! Rider Kawasaki, Wilson został zwycięzcą szóstej potyczki w klasie Lites i ze spokojnym sumieniem mógł udać się na przerwę. Dlaczego? Ponieważ zwycięstwo to zapewniło mu awans na pierwsze miejsce w klasyfikacji generalnej! Eli Tomac, który nie ukończył wyścigu spadł na miejsce drugie, ze stratą dwóch punktów do Deana. Cole Seely (drugi w San Diego) w generalce awansował zaś na trzecią lokatę, a wszystko dzięki Musquinowi, który szósty z cyklu wyścig z pewnością będzie chciał jak najszybciej zapomnieć – zakończył go bowiem jako 16. Matt Moss okazał się z kolei wielkim wygranym i w miarę niespodziewanym. Z walki na czele frontu odpadli jednak Tomac, Musquin, Davalos, więc Moss miał pole do popisu. Swą szansę wykorzystał perfekcyjnie, dzięki czemu w generalce jest szósty, tuż przed piątym Izzim i czwartym Musquinem.

I w ten oto sposób na chwilę obecną zakończyła się rywalizacja na Zachodnim Wybrzeżu. W ten weekend do boju stanęli po raz pierwszy goście z ekipy EAST. Wielkie oczekiwania kierowane są pod adresem młodziutkiego Niemca, Kena Roczena – fabrycznego oblatywacza w teamie KTM. O tym jak on i reszta EASTersów poradziła sobie w Arlington w Teksasie, przeczytacie już niebawem na naszej stronie. Póki co, przejdźmy jeszcze do rywalizacji w San Diego, a dokładniej, to do poczynań wojowników klasy Supercrossu.

 [youtube]http://www.youtube.com/watch?v=VFRwb-Ibp3c[/youtube]

Klasa Supercross:

Zwycięstwo Ryana Villopoto w pierwszym biegu eliminacyjnym Supercrossowiczów nie było zbytnią niespodzianką, bowiem zawodnik Kawasaki jest w świetnej dyspozycji i to od samego początku. Mężnie walczy więc o obronę zeszłorocznego tytułu mistrza. Troszkę tę drogę do zwycięstwa w „Heat1”utrudniał mu Davi Millsaps, ale w końcowym rozrachunku zajął on drugą lokatę. Za nim znaleźli się Metcalfe i Partridge.

Bieg drugi o wiele bardziej podniósł wszystkim ciśnienie i to już kilka sekund po opuszczeniu bramek startowych. W ferworze walki glebę zaliczył bowiem Andrew Short. Wyglądało to niezbyt ciekawie, a po dokładniejszym przyjrzeniu wręcz dramatycznie. Short mało tego iż został przygnieciony przez część swojego motocykla, to jeszcze brutalnie…przejechany przez pewnego ridera Kawasaki. Wyścig rozpoczął się więc pechowo. Holeshota zgarnął jednak „Bubba”, a Dungey i Alessi obstawili miejsca drugie i trzecie. Pod koniec pierwszego okrążenia nastąpiło drobne przetasowanie, którego ukoronowaniem był potężny przeskok (dosłownie) Alessiego nad Stewartem i tym samym objęcie prowadzenia. Dungey spadł na czwarte miejsce, a na trzecim znalazł się z kolei Chad Reed. Alessi gnał do przodu jak opętany – whoopsy pokonał w mgnieniu oka, „triple” także i już wkraczał na okrążenie trzecie. Walka nabierała coraz większego tempa. Reed próbował zbliżyć się do Stewarta, ale gdy do tego dochodziło, ten w momencie mu uciekał. A tu nagle – czerwona flaga! Czwarte okrążenie wszyscy powitali z dezorientacją. Najbardziej niezadowolony z tego faktu był chyba Alessi, który jechał – nie ma co ukrywać – po zwycięstwo w tych eliminacjach. Po chwili powód przerwania wyścigu był już znany. Równie poważną glebę jak Andrew, zaliczył również Alex Ray, co nie obyło się bez kontuzji. Ze wstępnych doniesień (w dniu wyścigu), wynikało, że pogruchotał sobie ostro kilka kości. Supercross to jednak sport dla twardzieli, który rządzi się własnymi, często brutalnymi zasadami. I tak więc po chwili wszyscy wrócili na linię startową, by po raz drugi podjąć rękawicę.

Klasa Supercross (Heat 2) – Restart:

Bramki opadły po raz drugi w tym biegu, jednak holeshota nie zdobył już Stewart, a Reed. Mocno nakręcony po pierwszym starcie Alessi nie odpuszczał i wdarł się w walkę z Chadem od samego początku. Na trójce znalazł się Dungey, który nie mógł przedrzeć się oczko wyżej za sprawą świetnie blokującego go Alessiego. Po pierwszym okrążeniu Australijczyk prowadził, Mike Alessi był drugi, Dungey trzeci a Stewart czwarty. Kolejne siedem okrążeń nieco zweryfikowało ten stan rzeczy. Nie tyczyło się to Reed’a, bo ten dojechał do mety bez zmian, czyli jako lider, a wyczyn ten zakończył efektownym nac-nac’kiem. Stewartowi udało się wbić na drugie miejsce, a Dungey utrzymał swoją trzecią lokatę. Można by rzecz, że „Bubba” zamienił się z Alessim, bo ten drugi – wylądował ostatecznie jako czwarty.

Klasa Supercrossu (450) – Bieg główny:

Bez zbędnego owijania w bawełnę przejdźmy od razu do początku biegu. Holeshota, dość nowatorsko, zdobył Brett Metcalfe, a Jake Weimer ustawił się za jego plecami w boju o końcowe zwycięstwo. Dungey był łącznikiem między trzecim Villopoto, a piątym Reedem. James Stewart zamykał pierwszą szóstkę. Nie trzeba było długo oczekiwać, aż Villopoto wziął sprawy w swoje ręce i przejął inicjatywę. W jego ślady poszedł również Reed, który przebił się na drugą lokatę. Nieco więcej „zabawy” w awansowaniu w tabeli dostarczyli nam Dungey i Stewart. Ten drugi na whoopsach czuje się najwidoczniej jak w domu, bo właśnie na tej sekwencji wyprzedził Dungey’a. Ale #5 (Dungey) nie odpuszczał i na każdym nawrocie zbliżał się do „Bubby” na odległość wyciągnięcia ręki. Musiał się jednak pogodzić, bynajmniej na tę chwilę, że rider Yamahy reprezentuje górę. Numer 1 na czerwonej tabliczce motocykla Kawasaki, dosiadanego przez Villopoto, i w tym wyścigu – był wciąż numerem1. Alicznik okrążeń gnał nieubłaganie. Na okrążeniu piątym za Dungey zaczął się „brać” Jake Weiemer, ale Ryan się nie dał i z impetem swojej 450-tki wjechał w ostry nawrót, agresywnie blokując Jake’a, w efekcie czego ten mało co nie wyleciał z toru. Rider Monster Energy Kawasaki nie należy jednak do tych, którzy liczą swoje łzy – nim się obejrzeliśmy, a ten znów był w akcji. Przewaga Villopoto – rosła! Tempa próbował mu dotrzymać Reed. Stewart był trzeci, ale dzielił go już ładny dystans do lidera. Metcalfe lokował się na czwórce. Dungey na piątce. Z takim stanem rzeczy wjechaliśmy na okrążenie szóste… I wszystko przebiegało gładko. Na siódmym z kolei całą arenę obiegł okrzyk „whoaah” – i wszystkie oczy spoglądały teraz na Jamesa Stewarta. „Bubba” zaliczył straszną glebę na whoopsach i wylądował poza torem. Przygnieciony przez własną Yamahę i opleciony kablem (sic!) był unieruchomiony! Dopiero po chwili i pomocy sztabu James postawił maszynę i na nic nie czekając odpalił sprzęta, by jeszcze trochę powalczyć. Do końca wyścigu pozostało jeszcze 11 okrążeń (Stewart – 19 lokata), więc musiał dać ostro po gazie, by wyrwać jakieś punkty. Na pięć okrążeń do końca był 16, także szanse na w miarę dobry rezultat odeszły do krainy niespełnionych marzeń. Na czele robiło się jednak coraz goręcej. Reed przypuścił atak na Villopoto, jednak i to nie przestraszyło mistrza, który dodał jeszcze więcej gazu i znów oddalił się od Australijczyka. Na tym etapie wyścigu liczyli się już tylko oni. Villopoto pięknie pokonywał każdą  sekwencję, ale Reed był dominatorem na whoopsach, to jego żywioł. Czasu było już niewiele iii….i tak oto Villopoto jako pierwszy, tuż przed Reedem, przekroczył linię mety. Sukces odniósł również Ryan Dungey, który po 20.trudnych okrążeniach zdołał zając trzecie schodek na pudle. Za nim byli Brett Metcalfe, Josh Hansen i Justin Brayton. Stewart ostatecznie zajął 15. miejsce.


Klasyfikacja generalna – Klasa 250 WEST (po 6 rundach):

1. Dean Wilson – 116 pkt.

2. Eli Tomac – 114 pkt.

3. Cole Seely – 101 pkt..

4. Marvin Musquin – 89 pkt.

5. Nico Izzi – 78 pkt.

6. Matt Moss – 73 pkt.


Klasyfikacja generalna – Klasa Supercross (po 6 rundach):

1. Ryan Villopoto – 133 pkt.

2. Chad Reed – 127 pkt.

3. Ryan Dungey 123 pkt.

4. James Stewart – 101 pkt.

5. Kevin Windham – 78 pkt.

6. Brett Metcalfe – 75 pkt.

A już po niedzieli – pełna relacja z 7. rundy Mistrzostw Supercrossu, mianowicie prosto z „Cowboys Stadium” w Teksasie!

AUTOR: Redakcja

Dodaj komentarz

Twój adres email nie będzie opublikowany. Wymagane pola oznaczone są gwiazdką *

*

Niniejsza strona internetowa korzysta z plików cookie. Pozostając na tej stronie wyrażasz zgodę na korzystanie z plików cookie. Dowiedz się więcej w Polityce prywatności.
145 zapytań w 1,233 sek