Raz jeszcze po dobrym początku weekendu, Marco Simoncelli nie wywalczył finiszu na podium. Jego zespołowy kolega tymczasem po raz pierwszy w tym roku dojechał do mety poza czołową dziesiątką.
Przez cały weekend na torze Mugello wyżej wspomniany Włoch był bardzo szybki, regularnie plasując się w ścisłej czołówce. W trakcie treningów wolnych miał on bardzo dobre tempo wyścigowe, a w kwalifikacjach ostatecznie zajął trzecie miejsce. Dzięki temu kolejny już raz z rzędu #58 ruszał z pierwszej linii. Już przed rozpoczęciem okrążenia rozgrzewkowego „SuperSic” miał problemy z odpaleniem swojego motocykla, ale ostatecznie udało mu się ruszyć.
Po zgaśnięciu czerwonych świateł Marco stracił kilka pozycji, ostatecznie w pierwszy zakręt wchodząc na miejscu numer pięć, już jednak w pierwszej szykanie spadając o jedno „oczko” w dół za plecy Nicky’ego Haydena. Ostatecznie na drugim kółku Amerykanin popełnił błąd, a Simoncelli praktycznie przez cały dystans walczył o trzynaście punktów z Benem Spiesem. To jednak #11, dzięki manewrowi z ostatniego zakrętu wyścigu, na metę wpadł czwarty, tuż przed #58. „To był bardzo ciężki wyścig, a warunki panujące na torze też były dla nas nowe, więc nie czułem się na motocyklu tak dobrze jak w trakcie treningów,” rozpoczął.
W klasyfikacji generalnej były Mistrz Świata klasy 250cc nadal zajmuje dziesiąte miejsce z dorobkiem pięćdziesięciu punktów. Do ósmego „Hiro” traci on jednak zaledwie sześć „oczek”. „Czołowa trójka była w stanie jechać szybciej niż w treningach, a ja utrzymywałem to tempo przez sześć-siedem kółek, po czym straciłem z nimi kontakt. Długo walczyłem ze Spiesem, ale w ostatnim zakręcie był on szybszy i obrał ciaśniejszą linię dzięki czemu mnie wyprzedził. Tak czy inaczej jestem zadowolony, bo to był długi wyścig. Ogólnie to był pozytywny weekend i najważniejsze jest to, że ukończyłem zmagania. Straszną rzeczą jest natomiast to, iż czołowa trójka była bardzo blisko siebie, a najszybszą piątkę oddzieliło tylko dziewięć sekund. Gdy staram się pozostać z najszybszymi zawsze popełnię jednak jakiś katastrofalny błąd,” zakończył 24’latek z Catoliccy.
Miniona runda Grand Prix nie była jednak wymarzoną dla Hiroshiego Aoyamy, który przez cały weekend odczuwał skutki wypadku z toru Assen. Jak pamiętamy, zastępując Daniego Pedrosę w fabrycznym teamie Hondy, Japończyk upadł już na początku sobotniego treningu, mocno się obijając. Na Mugello od początku zmagań miał pewne problemy, ostatecznie w kwalifikacjach zdobywając zaledwie trzynaste pole startowe.
Chociaż po zgaśnięciu czerwonych świateł Japończyk spadł na piętnaste miejsce, to już na drugim kółku wyprzedził Daniego Pedrosę, a także za jego plecami znalazł się Nicky Hayden. Na siódmym okrążeniu awansował on na dwunastą lokatę przed Toniego Eliasa, ale na jedenastym spadł za plecy #69. Na czternastej cyrkulacji pokonał on jednak Karela Abrahama, a dwa kółka później także i Alvaro Bautistę. Dzięki temu na metę #7 wpadł jako jedenasty, notując w domowej rundzie swojego zespołu swój najgorszy tegoroczny finisz. „Niestety to był dla mnie bardzo trudny weekend, ponieważ wciąż odczuwałem skutki upadku z Assen,” potwierdził „Hiro”.
W klasyfikacji generalnej starszy z zawodników teamu San Carlo Honda Gresini nadal jest jednak ósmy, mając na swoim koncie pięćdziesiąt sześć punktów. „Moja pozycja startowa nie była dobra, co jeszcze bardziej utrudniło pierwszą fazę wyścigu, jednak w drugiej jego części byłem w stanie poprawić rytm i odzyskać kilka pozycji. Mam nadzieję, że testy pomogą nam poprawić moje wyczucie motocykla, dzięki czemu mógłbym być szybszy,” dodał na koniec ostatni Mistrz Świata klasy 250cc, który o tytuł w pośredniej kategorii właśnie dwa lata temu mocno walczył ze swoim obecnym team-partnerem Simoncellim.