Wzruszony szczerze, do końca tych najgłębszych zakamarków duszy, które poznajemy tak rzadko, że często gdy pokazują nam się znowu i znowu, musimy poznawać je na nowo.
Wczoraj przeżyłem ciekawą przygodę. Postanowiłem przyjechać do Nowego Targu. Wziąłem najpotrzebniejsze rzeczy, przykryłem Junaka pokrowcem i wsiadłem na Yamahę. Podjechałem na Orlen na Opolską, postanawiając potem jechać bez kurtki. Było ponad 30 stopni. Miałem problem z odpalaniem. Chyba mi się wtedy zalała, ale udało się ruszyć. Wyjechałem na obwodnicę, w stronę Katowic. Patrole Policji stały na każdym kroku, ale jechało mi się świetnie. Nie przekraczałem 90 km/h. W pewnym momencie, po jakichś 20 kilometrach bardzo spokojnej jazdy, minęło mnie małżeństwo na pięknym Boulevardzie. Jechali sobie jakieś 120 km/h, witając się ze mną. Odmachałem im, patrząc jak powoli się oddalają. Gdy skręciłem na Chyżne, jeszcze w granicach Krakowa, zobaczyłem, że stoją przy światłach. Daleko mi więc nie odjechali. Przywitałem się z nimi jeszcze raz kiwnięciem głowy. Mężczyzna też jechał w krótkim rękawku, kobieta była ubrana w pełni. Postanowiłem, że będę trzymał się ich – nie spieszyło mi się nigdzie. Ruszyliśmy razem zakopianką. Jechali bardzo przepisowo, a ja trzymałem się cały czas za nimi. W pewnych momentach wszyscy nas wyprzedzali i myślałem, że je też ich wyprzedzę, ale postanowiłem jechać z nimi i dobrze zrobiłem. Gdy wjeżdżaliśmy do Myślenic, przywitał nas deszcz, którego kropelki po chwili przemieniły się w grube, szybkie krople. Na nasze nieszczęście, wyjechaliśmy już z Myślenic, na ekspresówkę. Wtedy zaczęła się straszna ulewa – byłem cały mokry dosłownie w minutę. To był pierwszy etap jazdy w deszczu. Po drodze minęliśmy dwóch motocyklistów na poboczu, którzy po prostu stali próbując się jakoś zasłaniać. My woleliśmy jechać dalej, szukać schronienia.
Drugi etap zaczął się równie nagle, jak pierwszy. Ramiona bolały już bardzo od ciężkich kropel ale pogoda nie chcąc nas rozpieszczać, zaserwowała nam grad. Jechaliśmy cały czas do przodu, nie widząc miejsca, żeby się zatrzymać. Po drodze minęliśmy kolejnych dwóch motocyklistów.
Trzeci etap zaczął się już deserem, gdy wjechaliśmy nagle w mgłę i strasznie gęsty deszcz – jechaliśmy zakopianką ze 30 km/h, mając widoczność na jakieś 10 metrów, szukając miejsca na postój, a jako, że nie minęliśmy żadnych motocyklistów po drodze, zrozumieliśmy chyba telepatycznie, że padło na nas. Zjechaliśmy na samym początku Pcimia, pod taki most pod którym było rondo, a nieopodal kilka sklepów. Mnie już kilometr wcześniej zaczął dławić się motocykl. Yamaha tak ma, gdy jedzie się długo w deszczu, albo umyje się motocykl wodą pod ciśnieniem. Na przeciwko ronda był mały, ziemisty plac, niestety ogrodzony biało-czerwonymi paskami z trzech stron. Wjechaliśmy od razu pod prąd na rondo, aż musiały się nam zatrzymywać auta (ale chyba z wyrozumiałością). Jacek – tak miał na imię motocyklista (zobaczyłem jego naszywkę z imieniem na kamizelce) – zrzucił żonę, poprosił, żeby uniosła nam te linki i wjechaliśmy. Ściągnął kask, idąc do mnie z otwartą dłonią, żeby sobie przybić piątkę w charakterystyczny dla motocyklistów sposób. Zaczęliśmy rozmawiać pod tym cienkim sufitem, mając za ściany strugi deszczu, a zamiast obrazów na nich – błyskawice, które waliły od nas dosłownie ze 100 metrów i to bardzo często.
Małżeństwo to miało na oko koło 50 lat, jeździli młodym, półtoralitrowym boulevardem. Jechali już któryś dzień z Łeby do Zakopanego. Ja z Jackiem się dobrze dogadywaliśmy (rozmawiając o motocyklach, o noclegach, o tym, że nawet nam z gaci się leje), mimo dużej różnicy wieku, ale Jego żona prawie się rozpłakała przy nas. Strasznie bała się piorunów i dosłownie przykleiła się do Jacka i zaczęła szlochać.
-Słonko, nie bój się! Haha!
Uśmiechał się do mnie wzrokiem, proszącym o wyrozumiałość. Bawilibyśmy się obaj dobrze, ale nie wypadało mi, więc powiedziałem do dużo starszej kobiety:
– Proszę się nie bać! Wie pani, teraz możemy się bać, drżeć z zimna ale za kilka godzin, przy piwku, będzie pani się z tego śmiać. Poza tym, to też część podróży, nie? Proszę się nie bać.
Deszcz padał dosłownie z półtorej godziny.
Po pół godziny, założyłem z Jackiem kurtki, po godzinie poszedłem po papierosy (wzrok młodej sprzedawczyni na cieknącego mnie jak na wariata, ale zorientowała się czym jeżdżę). Wtedy też dopiero żona Jacka zaczęła luźno już rozmawiać, nawet czasami się śmiejąc. Była chyba zainteresowana tym, że jeżdżę sam i mimo mojej niechęci, musiałem wszystko opowiadać. Nie przyznałem się, gdzie jadę, bo chciałem zapalić; po drugie, czułbym się nieskromny.
Po półtorej godziny, ubraliśmy na sobie mokre rzeczy i ruszyliśmy dalej, z przerwą na tankowanie w Pcimiu. Wydmuchałem motocykl i leciało się dobrze. Burza przeszła dziwnym torem, bo już przed Lubniem było sucho, a w Tenczynie świeciło słońce. Za „patelniami” utknęliśmy w 1-2 kilometrowym korku. Okazało się, że samochód zgniotło jak puszkę, który wpadł prawie czołowo do rowu. Chyba wypadek śmiertelny.
Gdy zjeżdżałem do Nowego Targu machałem im długo, w odpowiedzi słysząc klaksony i widząc potem też długie pozdrowienie. Jeśli kiedyś to przeczytacie, to bardzo serdecznie Was pozdrawiam, mam nadzieję, że może jeszcze kiedyś się zobaczymy.
Stanąłem w drzwiach domu i kiedy na moje zdanie: „jeśli wam powiem, że jechałem 4 godziny, to mi uwierzycie?” otrzymałem tylko lekki, jakby błędny uśmiech, pomyślałem o kilku rzeczach: o tym, że butów ze skóry nie włożę dwa dni, o jedzeniu i o tym, że naprawdę ciekawych ludzi mogę znaleźć wszędzie: i na drugim końcu świata i obok domu. Może o nich powinniśmy dbać najbardziej.
Aktualizacja Junaka
Kilka dni temu wybrałem się Junakiem M12 znowu w góry jednak jadąc przez Kasinkę, Mszanę, Rabkę i Rdzawkę, lokalnymi drogami. Wieczorem zakładałem z Ojcem 3 godziny nieakcesoryjną szybę, z motocykli szosowych. Wymagało to dorabiania dodatkowych umocnień, cięcia blach, wkręcania kilku śrub, mierzenia i tak dalej. Były moje imieniny, więc wiedząc, że będę pewnie chciał przetestować motocykl, mimo, że zaczęło kropić, wypiłem 3 limonkowe, bezalkoholowe piwa.
Założyłem też do niego uchwyt motocyklowy na nawigację. Wieczorem oczywiście wybrałem się w swoje jedno znane miejsce i dobrze zrobiłem, bo paliłem fajkę, obserwując piękny zachód słońca. Wróciłem nazajutrz rano, w dwa dni robiąc koło 250 kilometrów.
A co to za Yamaszka była?
Yamaha XV 700