Niedziela, 19:15. Dokańczam ostatnie piwo, słuchając Lukasa Graham’a, paląc ostatniego papierosa.
Jeszcze chwila, chociaż bardzo krótka. Prześpię się kilka godzin, a jutro rano, siadając na Junaka, wbiję w nawigację jako cel pola w Auvers-sur-Oise, do których mam koło 1600 kilometrów. Jeśli będziemy współpracować dobrze, to do punktu dobiję po 2 dniach. Gotowe.
Wbiję jedynkę i zostawię za sobą niedokończone historie, niedokończone rozmowy, niezasłonięte firanki, niewymyte podłogi, niezaliczony przedmiot na studiach, nie wszystkie sprawy dopięte do końca, nie wszystkie osoby żegnane patrząc im w oczy. Zostawię za sobą mozolnie ciągniętą, utartą teraźniejszość i mam nadzieję, że siebie w przeszłości.
Jadę, nie mając wielkiej wiedzy mechanicznej, mając pieniądze tylko na kilka noclegów i na byle jakie żarcie, pozwalające mi przeżyć. Mam tylko jakie-takie doświadczenie w turystyce motocyklowej, kasę ze sprzedanego 31-letniego motocykla i cholerny głód zobaczenia dwóch, trzech miejsc, cholerny głód nabicia kilometrów dla samego bycia w drodze.
Mam 21 lat i jadąc do Afryki, zawsze będę powtarzał, że nie jest to wielka podróż. Zawsze będę powtarzał, że jest to wielka podróż DLA MNIE. To moje marzenia, plany, które za chwilę mają się spełnić, a po których miejsca zajmą następne. Żegnając się, mam do Ciebie prośbę: jeśli masz jakiś cel, zacznij go spełniać nie jutro, tylko dziś.
Mam nadzieję, że do zobaczenia!
No to już koniec żartów, nie ma odwrotu.
Może po tej podróży wrócisz odmieniony, jak Steve Jobs z Indii :D
Boże jak ja kiedyś byłem napalony na takie tematy!!!
Teraz się zestarzałem i nie mam energii, ochoty i tego czegoś tej iskry w środku…