Colin Edwards znany jest wśród dziennikarzy i kibiców z tego, że nie przebiera w słowach i ma naprawdę cięty język. Dowód na to dał także i wczoraj podczas konferencji prasowej na torze Laguna Seca. Amerykanin szczerze mówił między innymi o swoim motocyklu i ogólnie o zasadzie CRT.
Były dwukrotny Mistrz serii World Superbike po spędzeniu kilku sezonów z Yamahą, na ten rok związał się z ekipą NGM Mobile Forward Racing. W jej barwach, na motocyklu z ramą Sutera i jednostką napędową z BMW S1000RR, rywalizuje jako jeden z kierowców CRT. Póki co jednak zaledwie dwukrotnie finiszował w punktach, a przecież przed sezonem mówiło się, że będzie regularnie walczył o najlepszą lokatę w tej grupie. W zdobywaniu większej ilości „oczek” #5 przeszkadzały przede wszystkim awarie motocykla.
„Taaa, mój motocykl to kupa gówna. To najlepszy sposób, by opisać sytuację!” rozpoczął odważnie 38’latek z Houston, który obecnie w klasyfikacji generalnej jest zaledwie osiemnasty z dorobkiem ośmiu punktów. „Było naprawdę ciężko. Oczywiście mieliśmy obiecanych sporo nowych części… Dostaliśmy po dupach i połaskotano nas po jajach, ale nie dało to wymiernych skutków. Niektóre rzeczy, które nam obiecano, po prostu się nie wydarzyły.”
„Nie tylko staram się jeździć na maksimum, ale też to ja wykonuję całą pracę związaną z rozwojem. Nie mamy od tego nikogo… Powiedzmy, że masz takie wielkie okno z elektroniką i wszelkiego tego typu rzeczami. Trzeba to wszystko doprowadzić do odpowiedniego punktu i dobrze ustawić. My nie jesteśmy nawet tutaj, a to już połowa sezonu!” tłumaczył dalej „Texas Tornado”, który dwunastokrotnie stawał na podium w MotoGP, w tym raz właśnie na Laguna Seca.
Biorąc więc pod uwagę jego komentarze, stało się wielce prawdopodobne, że Colin po prostu zmieni wraz z zespołem dostawcę motocykli. Plotki przybrały na sile po tym, jak podczas testów na Mugello Amerykanin sprawdzał maszynę Michele Pirro, a więc FTRa z jednostką napędową Hondy CBR1000RR, oraz należącego do Yonny’ego Hernandeza także FTRa, ale z silnikiem Kawasaki. Miał on też sprawdzić ART z teamu Speed Master, ale ostatecznie ekipa ta nie została na testy. Wydaje się jednak niezwykle prawdopodobne, że już w przyszłym miesiącu zobaczymy go właśnie na Aprilii.
„Słyszałem plotki, że będę się ścigać na Aprilii już na Indianapolis. Wciąż co prawda nie będziemy rywalizować z tymi o tutaj siedzącymi zawodnikami, ścigającymi się na prototypowych motocyklach… ale przynajmniej da nam to szansę jazdy na najszybszym motocyklu CRT. Jeśli faktycznie tak się stanie, będzie to dla nas krok naprzód,” mówił dalej Edwards.
Myślicie, że to koniec? Wcale nie, bo #5 postanowił wypowiedzieć się także na temat całej formuły CRT. I choć przyznał, że sam pomysł jest dobry, to gorzej już z wykonaniem. Organizatorzy muszą dokonać zmian, aby zmniejszyć znaczną stratę do zawodników Yamahy, Hondy i Ducati. Póki co różnica pomiędzy tymi maszynami jest zbyt duża, a jechanie na Grand Prix wiedząc, że będzie się walczyć o dwunaste, może przy odrobinie szczęścia dziesiąte miejsce – wcale nie jest łatwe.
„To po prostu rodzaj gównianych zasad. Mówię o CRT. Jak wyobrażacie sobie to, że latacie po świecie i walczycie, chociaż wiecie, że nie macie szans na zwycięstwo? To dla mnie trudny rok, ciężko jest utrzymać motywację gdy wiesz, że jedziesz maksymalnie po dwunaste, może dziesiąte miejsce. Bycie na pierwszej lokacie wśród CRT to maksimum, w co możemy celować,” kontynuował były zawodnik Yamahy.
„To wszystko, cała ta formuła nie jest po prostu jeszcze gotowa. Samo CRT to według mnie dobry pomysł. Albo motocykle jednego producenta. Nie wiem, jakkolwiek zostałoby to zrobione. Ale kiedy na torze nadal jest kilka prototypów, jest to bardziej niebezpieczne niż cokolwiek innego. Czuję, jakbym ciągle musiał oglądać się za siebie, żeby nie wjechać nikomu szybszemu na linię. Trzeba wszystko przemyśleć na nowo i zrobić coś, byśmy wszyscy tutaj mieli szanse walczyć o zwycięstwo.”
W ostatnim czasie coraz więcej mówi się o tym, że możliwe jest wprowadzenie większych limitów jeśli chodzi o maszyny MotoGP. Plotki głoszą, że może być to zmniejszenie limitu obrotów, a także wprowadzenie standardowego ECU. To wszystko miałoby pozwolić zmniejszyć różnicę pomiędzy prototypowymi motocyklami, a tymi CRT. Sam zawodnik ekipy NGM Mobile Forward Racing ma jednak znacznie lepszy pomysł i w sumie trudno się z nim nie zgodzić.
„Bierzecie cały dokonany w ostatnich latach rozwój, wydane na niego miliony dolarów, wyrzucacie do kosza i robicie krok w tył,” przyznał „Texas Tornado”. „Dla mnie pomysł jest prosty. Wszystkie motocykle prototypowe, na których chłopaki jeżdżą w tym roku, bierzecie i za rok udostępniacie zespołom satelickim. Wtedy mamy na starcie dwadzieścia cztery maszyny,” dodał na sam koniec.
Gdy prowadzący konferencję Nick Harris zadał standardowe pytanie, czy któryś z dziennikarzy ma do któregoś z zawodników pytanie… rękę podniósł Ben Spies! Amerykanin postanowił zadać pytanie swojemu rodakowi – Edwardsowi. „Musisz mieć niezłego rzecznika prasowego, no nie?” Odpowiadając na nie #5 przeprosił wszystkich, którzy mogli poczuć się urażeni tym, co mówił, a następnie przedstawił swoją wizję przyszłorocznych składów. „Ucinając spekulacje krążące po paddocku od jakiegoś czasu… Valentino wraca do Yamahy i będzie jeździł razem z Jorge, Ben przygotowuje się do występu w Tour de France a Casey, jeśli tylko będziemy po tej samej stronie globu, będzie dzwonił do mnie i będziemy razem łowić ryby!”
I jak tu nie lubić Colina? Tym bardziej, że w połowie konferencji zawołał swojego syna Hayesa, dał jednej z obecnych na konferencji osób swój telefon i… zrobił sobie grupowe zdjęcie ze swoim potomkiem i znajdującymi się na konferencji zawodnikami.
źródło: crash.net