Już jutro zawodnicy klasy MotoGP rozpoczną jazdy na hiszpańskim torze Jerez. Oto co przed nadchodzącymi zmaganiami myśli Casey Stoner.
Po świetnych wynikach prezentowanych zimą, Australijczyk swoją formę potwierdził także i w Grand Prix Kataru. Jego łupem padły wszystkie treningi wolne oraz kwalifikacje, a w warm-upie z pozycji numer jeden zdetronizował go jego team-partner Dani Pedrosa. W wyścigu jednak, zwłaszcza w drugiej jego fazie, to #27 był zdecydowanie najlepszy, dzięki czemu minął linię mety blisko cztery sekundy przed Jorge Lorenzo.
Po tym doskonałym starcie sezonu 2011 25’latek z Kurri-Kurri udaje się wraz z całą karuzelą MotoGP do Jerez de la Frontera, na najgorszy dla niego obiekt. Potwierdzają to statystyki… W całej swojej karierze, a więc przy okazji dziewięciu startów w Andaluzji, na podium stanął on tylko raz – w 2009 roku jeżdżąc jeszcze na Ducati. Nic więc dziwnego, że tak naprawdę nie wiadomo, czego się po nim spodziewać w ten weekend.
„W ciągu ostatnich lat nie notowałem na Jerez dobrych wyników, chociaż mogłem być szybki. W trakcie samego wyścigu jednak rzeczy zwykle nie szły po mojej myśli i nie było już najlepiej. Po dobrym starcie sezonu mam jednak nadzieję, że szczęście się do nas uśmiechnie i będziemy mieli szansę zaliczyć dobry weekend. Mistrzostwa dopiero co ruszyły, a przed nami nadal sporo pracy,” powiedział Mistrz Świata sezonu 2007.
Podobnie mało szczęśliwym torem jak Jerez, jest także dla Stonera francuska trasa Le Mans. Jeśli jednak w ten weekend Australijczyk pokonałby Jorge Lorenzo i Daniego Pedrosę, kolejno drugiego i trzeciego na mecie w Katarze, dla Hiszpanów mógłby to być spory cios psychiczny. Wszak rok temu to oni walczyli do upadłego o triumf w Grand Prix Hiszpanii jadąc przed własnymi kibicami, więc gdyby Casey był przed nimi…