Kiedyś myślałem, że ludzie próbują mi to wmówić. Wtedy wypierałem się tego nawet sam przed sobą, siedząc na środku jezdni kilkaset kilometrów od domu. Dziś już mniej o tym myślę. Ale nie zapominam.
Dawno temu wpadłem na pomysł, by objechać Polskę dookoła, spać „na dziko” pod namiotem, robić minę strudzonego kowboja wchodząc do sklepu prosząc o papierosy i dwa piwa (miałem 17 lat) które konsumowałem przy zachodach słońca na cudzych polach, wrócić z dwutygodniowym zarostem (którego wtedy nie było), tobołami zawieszonymi na ramionach, by sprawdzić samego siebie, i by w końcu dowiedzieć się czym jest wolność i czym jest to szczęście, o którym tak chętnie mówią wszyscy podróżnicy.
Spojrzał mi prosto w oczy, gdy wyjawiłem mu swoje plany. Pamiętam ten moment bardzo dobrze, bo gdy zapytał mnie: „Przed czym uciekasz?”, pierwszy raz w życiu dostrzegłem że mój Ojciec ma niebieskie oczy. Wtedy się tylko zaśmiałem, klepiąc go po ramieniu, ze zdziwieniem zauważając jednak, że w dniu wyjazdu zacząłem wszystko dostrzegać pełniej. Wstyd bliskich i przede wszystkim mój, przed szczerym wyrażaniem głębszych uczuć; czyste jeszcze buty motocyklowe; godzinę na zegarze który oświetlał nieśmiały promień słońca zaglądający do kuchni oraz jego bicie, którego nigdy w życiu nie słyszysz, chyba że przeżywasz kolejną nieprzespaną noc będąc chorym lub zakochanym; ciekawie spojrzenia ludzi, patrzących mi prosto w oczy; lekki powiew wiatru muskającego mnie po twarzy i suchych od podniecenia wargach; wspomnienie ultimatum, w którym w zamian za zgodę na samotną podróż, zgodziłem się podpisać papier w którym nie zgadzam się na pobranie moich narządów w razie śmierci (motywujące).
Ale najbardziej dobitnie czułem nie szczęście i to, że staję się wolny, lecz strach.
Gdy wróciłem, nie było go jakiś czas; nie było stresu, nie było wspomnień i pamięci wyrzeczeń, których miałem mnóstwo, by stać się tym, kim dziś jestem.
Tak jak pisałem poprzednio, My, Przyjaciele, wsiadamy na motocykle, w pogoni za marzeniami. Tym chwilowym marzeniem może być przybicie piątki przyjacielowi i ponarzekanie na kobiety pijąc kawę w jakiejś knajpie, może nim być wysikanie się paląc papierosa na trawę rosnącą koło pustej drogi, może nim być również jazda z zamkniętą szybką i zmrużonymi, nie mrugającymi prawie że oczyma podczas ogromnej ulewy. Inni mogą się zastanawiać, czy pokłóciłeś się właśnie z kimś bliskim, i jest to najgorszy dzień w Twoim życiu, czy może wariujesz ze szczęścia jadąc do swojej prawdziwej, jedynej miłości, którą być może zobaczysz jutro po raz pierwszy.
Przyznaję się – czasami siedzę okrakiem pośrodku ulicy na swoim dużym już, rytmicznie dudniącym motocyklu, zamykając powoli szybkę zasłaniającą mi uśmiechające się oczy i lekko przyprószoną zarostem twarz, pamiętając o tamtym gówniarzu, który zamykał w taki sam sposób szybkę; który nie przyznawał się że uciekał. Pamiętam jednak dlaczego to robił: tęsknił jak ja dziś za tym chwilowym spokojem ducha, bardzo spokojnie bijącym sercem, i dosłownie czystym umysłem – za szczerym, pełnym szczęściem.
Dziś już mniej o tym myślę. Ale nie zapominam.
Czuc ze pisane z wnetrza od serducha. Zgodze sie z tym ze nic nie moze dac takiej wolnosci jak moto. A jak mnie ktos zapytal dlaczego go kupilem uswiadomilem sobie ze w ciagu tych 3 lat bylo tylko zaledwie kilka dni w ktorych bylem naprawde szczesliwy i czulem ze to pasja a nie tylko srodek dojazdu do pracy ale dla tych kilku chwil warto zyc. props za ten tekst i czekam na wiecej