Home / Artykuły / Kariera Bena Spiesa w MotoGP, czyli historia pechowca

Kariera Bena Spiesa w MotoGP, czyli historia pechowca

Kiedy ogłoszono, że Ben Spies będzie ścigał się w MotoGP w sezonie 2010, wiele wskazywało, że zostanie on kolejną amerykańską gwiazdą królewskiej klasy. Do tego czasu zdążył już podbić świat superbike’ów oraz zabłyszczeć w gościnnych startach w MotoGP. Wyczyny na satelickiej Yamasze tylko potwierdziły jego potencjał, a przejście na większą pojemność silnika miało sprawić, że zawalczy o tytuł. Niestety, zamiast tego kariera Spiesa gwałtowanie zboczyła z toru i została przedwcześnie zakończona przez dwie poważne kontuzje barku. Jak to wszystko się stało? Zapraszam do lektury!

(Spies w barwach Pramac Ducati)

Wielkie nadzieje na sukces

Amerykanin nie startował w niższych klasach cyklu grand prix. Zamiast tego podążył ścieżką swoich rodaków, Colina Edwardsa oraz Nicky’ego Haydena, i znalazł się w królewskiej klasie dzięki wygrywaniu prestiżowych mistrzostw producenckich. Można to nazwać tzw. amerykańską drogą do MotoGP. W 2002 roku, Edwards zdobył swój drugi tytuł w mistrzostwach świata World Superbike, a Hayden triumfował w amerykańskim (AMA) czempionacie drogowych motocykli. W kolejnym sezonie ścigali już się w królewskiej klasie grand prix i obydwaj dosiedli fabrycznych maszyn – Edwards miał do swojej dyspozycji Aprilię RS Cube, a Hayden – Hondę RC211V. Spies kroczył ich śladem, w latach 2006-2008 będąc mistrzem AMA Superbike, a rok później triumfując w globalnym cyklu – WSBK. Tego ostatniego wyczynu dokonał na motocyklu Yamahy i w 2010 otrzymał posadę w ich satelickim teamie Tech3 w MotoGP.

Pisząc jednak o debiucie Spiesa w 2010, trzeba koniecznie wspomnieć o owych gościnnych startach. Swój pierwszy wyścig MotoGP przejechał w czerwcu 2008 na torze Donington Park, dosiadając Suzuki GSV-R o pojemności 800ccm. Amerykanin reprezentował barwy tej stajni przez całość swojej kariery w AMA Superbike, więc kiedy Loris Capirossi złamał dłoń, pojawiła się okazja do startu. Spies zakwalifikował się na świetnym ósmym miejscu, ale w wyścigu już było gorzej i dojechał dopiero 14. Jednak jeszcze w tym roku dostał dwie kolejne okazje do startu, w ramach dzikich kart. Obydwa miały miejsce na domowych obiektach i wykorzystał je znakomicie. Był ósmy na Laguna Seca, a następnie szósty na zlanym wodą torze Indianapolis – będąc najlepszym zawodnikiem Suzuki i tracąc zaledwie 1,5s do czwartego miejsca. Rok późnej, Spies przeskoczył do stajni Yamahy, z którą zdobył mistrzostwo Superbike, a po sezonie producenckim otrzymał dziką kartę na finał MotoGP w Walencji. Zaprezentował się znakomicie, zdobywając siódme miejsce mimo bardzo ograniczonej znajomości prototypowej M1-ki.

(Debiut Spiesa na Donington Park, fot. motorcyclenews.com)

Zanim przejdę do omówienia kariery Bena w MotoGP to przypomnę, że przed sezonem 2010 wprowadzono przepis, który zabraniał pełnoetatowym debiutantom (a takim oczywiście byłby Spies) jazdy w swoim pierwszym sezonie w fabrycznej ekipie (wyjątkiem było Suzuki, ponieważ nie posiadali satelickiego zespołu). Miała ona na celu łatwiejsze pozyskanie młodych perspektywicznych zawodników przez prywatne teamy i tym samym na przyciągnięcie sponsorów, co było szczególnie ważne w czasie światowego kryzysu finansowego, jaki miał wtedy miejsce. Tę regulację nazwano właśnie „zasadą Bena Spiesa”, ponieważ przymierzano go na trzeciego fabrycznego zawodnika Yamahy obok Valentino Rossi i Jorge Lorenzo. Tym samym znalazł się w Tech 3, u boku Edwardsa.

Kliknij, aby pominąć reklamy

Potwierdzenie potencjału

Jeśli byli jeszcze jacyś ludzie wątpiący w talent Spiesa, to Amerykanin szybko przekonał także i ich. Już na otwarcie sezonu w Katarze pokazał się z doskonałej strony i był piąty, zaledwie 4 sekundy za zwycięskim Rossim, a także blisko 20 sekund przed kolegą z ekipy Edwardsem. Kilka kolejnych rund okazało się trudniejsze, ale cięższy okres długo nie trwał i w szóstej rundzie sezonu na nowym torze Silverstone uplasował się na podium. Dokonał tego po wyprzedzeniu rodaka Haydena na ostatnim okrążeniu. W następnych grand prix cały czas plasował się w górnej połowie stawki i praktycznie zawsze dojeżdżał do mety przed Edwardsem, choć na kolejne podium musiał czekać aż do końca sierpnia. Wtedy miała miejsce runda w Indianapolis, gdzie Spies zawsze czuł się jak ryba w wodzie. W sobotę wywalczył swoje pierwsze pole position, a dzień później potwierdził, że nie było w tym przypadku, bowiem prowadził przez pierwsze okrążenia i choć wyprzedził go Dani Pedrosa, to wciąż jechał świetnym tempem i finiszował komfortowo na drugim miejscu. Było to tym bardziej imponujące, że wyraźnie objechał obydwie fabryczne Yamahy, dysponujące przecież dużo większym wsparciem technicznym na każdej płaszczyźnie.

(Indianapolis 2010, fot. pressnoop.com)

Ben nie wrócił już na podium do końca sezonu, ale kontynuował bardzo solidną jazdę, będąc zdecydowanie lepszym z dwójki Tech 3. Dowód na jego regularność – od 4. rundy na Mugello do 16. rundy na Phillip Island zawsze finiszował w top 8! Małą rysą okazała się runda w Portugalii, gdzie upadł na okrążeniu dojazdowym na pola startowe i nie wystartował i doznał kontuzji kostki. Na szczęście nie okazała się ona zbyt poważna i Ben raz jeszcze pokazał klasę w finale sezonu, gdzie zajął bardzo dobre czwarte miejsce, pokonując m.in. obydwie fabryczne Hondy. Ostatecznie Amerykanin skończył ze 176 punktami na koncie, prawie dwukrotnie więcej niż jego team-mate i dobry kolega Edwards. Komfortowo zgarnął też tytuł debiutanta roku.

Mieszany pierwszy rok w fabryce

Świetne występy zaowocowały awansem do fabrycznej ekipy u boku Lorenzo po tym jak Rossi ogłosił przejście do Ducati i stworzył się wakat. Oczywiście przejście do głównego teamu miało mnóstwo zalet, ale były też wady. Lorenzo, mistrz świata z ubiegłego roku, był oczywistym numerem jeden w ekipie, a odejście Rossiego sprawiło, że Jorge przewodził teraz rozwojem motocykla, będąc odniesieniem dla inżynierów Yamahy. Skupiono się zatem głównie na doskonaleniu prędkości w środku zakrętu i tym samym wyraźnie przystrajano motocykl głównie pod płynny styl jazdy Hiszpana. Nie była to zatem najlepsza wiadomość dla Amerykanina, który jeździł dużo bardziej agresywnie. Ponadto Honda wykonała duży postęp – zaprojektowała choćby szybką skrzynię seamless używaną podczas wbijania biegów w górę, co sprawiło, że na większości obiektów byli szybsi od Yamahy. Co więcej, mieli w składzie głównej ekipy aż trzech zawodników, a czwartej maszyny w fabrycznej specyfikacji dosiadał Simoncelli w zespole Gresiniego.

Kliknij, aby pominąć reklamy

Początek roku 2011 nie był najlepszy i początkowo wyraźnie odstawał od Lorenzo. W dodatku pojawiły się upadki, w tym bolesna utrata drugiego miejsca w Jerez, kiedy Teksańczyk upadł na kilka okrążeń przed metą, niwecząc tym samym szanse Yamahy na 1-2. Przełamanie pojawiło się w piątej rundzie na torze w Katalonii, gdzie Spies wywalczył swoje pierwsze top 3 na fabrycznej maszynie, w dodatku finiszując zaledwie parę sekund za drugim Lorenzo. Co prawda w kolejnych zawodach na bardzo mokrym Silverstone zaliczył bardzo groźny upadek (na szczęście wyszedł z niego bez szwanku), tak dwa tygodnie później w Assen sprawy potoczyło się o niebo lepiej.

Spies pokonał Lorenzo w kwalifikacjach i startował z drugiego pola, wyprzedził Marco Simoncellego ruszając z miejsca, szybko odjechał od reszty stawki i pewnie odniósł swoje jedyne zwycięstwo w grand prix! Do tej pory jest to też ostatni triumf Amerykanina w jakiejkolwiek kategorii cyklu grand prix. Obiektywnie trzeba wspomnieć, że zaraz po starcie, Simoncelli doprowadził do kolizji z Lorenzo, a Assen było jednym z nielicznym torów, gdzie to M1-ka miała przewagę nad RC212V. Jednak Spies zapracował na swój sukces będąc szybszą Yamahą w sobotę, uniknął wypadku jadąc na czele, a potem utrzymał nerwy na wodzy, więc był to jak najbardziej zasłużony triumf.

(Assen 2011, gdzie Spies odniósł swoje jedyne zwycięstwo)

Zwycięstwo w Holandii dało Benowi wiatr w żagle. Wprawdzie Lorenzo był zwykle od niego szybszy, to często różnica nie była duża. Spies był również w stanie wygrywać z Dovizioso i Simoncellim, dosiadających szybszych maszyn. Prawdziwym majstersztykiem był ponownie występ na Indianapolis, gdzie zakwalifikował się na drugim miejscu i skończył trzeci pomimo bardzo nieudanego startu. Były też dobre czwarte miejsca na Mugello (po wygraniu świetnego pojedynku z Simoncellim) oraz na Laguna Seca (po odważnym manewrze na Dovizioso).

Końcówka sezonu okazała się pechowa i zaczęła właśnie nadawać taki ton dalszym losom kariery. Incydent na pierwszym okrążeniu na Motegi pozbawił go potencjalnego podium, a następnie musiał wycofać się z wyścigów w Australii oraz Malezji z powodu zawrotów głowy w rezultacie sobotniej dużej kraksy na Phillip Island. Wrócił w Walencji i choć spisał się znakomicie to końcowy rezultat również był trochę pechowy. Ben jechał czwarty za trio fabrycznych Hond, kiedy w końcówce zaczął padać deszcz. Spies radził sobie doskonale w tych warunkach i wyszedł na prowadzenie po błędzie liderującego Stonera, ale Australijczyk wykorzystał skrzynię seamless na wyjściu z ostatniego zakrętu wyścigu i minął Teksańczyka na „kresce” o 0,011s. Drugie miejsce Spiesa okazało się też jego ostatnim podium. W klasyfikacji generalnej skończył ze 176 punktami, co było niezłym wynikiem, choć można było liczyć na więcej. Na pierwszy rzut wygląda to słabo, bo tyle samo oczek zdobył przed rokiem, ale trzeba pamiętać, że Yamaha 2011 była wyraźnie mniej konkurencyjna niż poprzedniczki.

(Walencja 2011 i przegrana „o włos”)

Wszechobecny pech

Kolejny rok przyniósł przejście na wyższą pojemność – z 800ccm do 1000ccm. Większe motocykle powinny w teorii pomóc wysokiemu i ciężkiemu Benowi, podobnie jak rok doświadczenia w fabrycznym teamie. Także nowa konstrukcja Yamahy pozwała na dużo bardziej wyrównaną walkę z  Hondami. Jak się okaże, czekał go bardzo ciężki rok, rozpoczęty słabymi występam, a kiedy wydawało się, że coś się zaczyna zmieniać na lepsze to nie przestawał opuszczać go pech.

Pierwsze cztery rundy były właściwie do zapomnienia. Podczas gdy Lorenzo wygrywał albo był drugi, tak Spies często walczył w ogonie pierwszej dziesiątki, zdecydowanie przegrywając także z reprezentantami satelickiego Tech 3 – Andreą Dovizioso i Calem Crutchlowem. Ósme miejsce na Estoril było jego maksimum. Światełko w tunelu wyjrzało w Katalonii. Obiekt w Barcelonie po raz kolejny przyniósł postęp – Teksańczyk nieźle się zakwalifikował, świetnie wystartował i gonił liderującego Pedrosę. Jednak próba ataku zakończyła się katastrofą i upadkiem w żwirze. Szansa na przełamanie została zmarnowana, ale jednocześnie dokonany progres został potwierdzony w kolejnych trzech wyścigach – Ben prowadził pierwsze okrążenia na Silverstone, a także do końca walczył o podium w Assen i na Sachsenringu, tylko minimalnie przegrywając miejsce w top 3 z Dovizioso.

Relatywne szczęście nie trwało długo, a jego sezon totalnie zdominował pech. Spies zatruł się na Mugello i startował w niedzielę w bardzo złej formie, co oczywiście odbiło się na rezultacie (był 11.). Nie był też w stanie pojechać w teście kolejnego dnia. Zamiast okazać wsparcie, zespół okazał i jeden z głównych ludzi w ekipie powiedział wprost Spiesowi, że stracili do niego zaufanie. Oczywiście nie wyznał tego wtedy publicznie, ale jak tylko skończył się jego kontrakt z teamem to natychmiast „wylał herbatę” i opowiedział o całej sytuacji. Dla Bena te słowa oznaczała koniec przygody z Yamahą i tydzień później ogłosił odejście z zespołu. Zrobił to w nietypowy sposób, bo na Twitterze, cytując serwis internetowy plotkujący na temat.

Na torze działo się coraz gorzej. Pierwszy wyścig po tym ogłoszeniu miał miejsce w ojczyźnie Bena na Laguna Seca i zakończył się wypadkiem z powodu awarii wahacza. Bardzo bolesny był weekend w Indianapolis. Amerykanin wyszedł na prowadzenie po świetnym starcie i choć minął go Pedrosa na szybszej Hondzie to Spies czuł, że może powalczył albo chociaż dowieźć jakże cenne drugie miejsce do mety. Zamiast tego doznał awarii silnika na prostej startowej… Tydzień później, szanse na dobry wynik zniweczyło ślizgające się sprzęgło w Brnie. Już wtedy nazywano Spiesa wielkim pechowcem, a to nie był koniec. Po chwilowej uldze i dwóch piątych miejscach na Misano i Aragonii, przyszło Motegi i awaria hamulców na drugim(!) okrążeniu wyścigu, kiedy jechał w top 3. Zła passa trwała dalej, a w kolejnym weekend zaliczył upadek w GP Malezji, po którym musiał zakończyć sezon. Musiał też przełknąć gorzką pigułkę, bowiem jego zastępca Katsuyuki Nakasuga zdobył podium w GP Walencji, a Benowi nie udało się tego dokonać przez cały rok.

(Indianapolis 2012, fot. motorcyclenews.com)

Jedną z niewielu pozytywnych informacji w tym wszystkim był podpisany kontrakt z Pramakiem na 2013 rok. Dzięki temu Spies mógł dalej kontynuować jazdę na pełni prototypowej maszynie, a ich było zaledwie 12 w stawce. Choć oczywiście z drugiej strony przejście z mistrzowskiej M1-ki (Lorenzo zdobył tytuł w 2012) na mało konkurencyjne Ducati trzeba nazwać degradacją.

Tutaj również sprawy potoczyły się w złym kierunku. Prawy bark bardzo długo się wikłał i Ben nie wrócił do pełnej dyspozycji na start sezonu. Przemęczył się przez dwie pierwsze rundy, ale później musiał zrobić sobie przerwę na rehabilitację. Wrócił dopiero w sierpniu po przerwie wakacyjnej na swój najlepszy tor – Indianapolis. Jednak jak na ironię losu i potwierdzenie fatum – już w sobotę doznał groźnego wypadku, w którym uszkodził sobie lewy bark, niestety również poważnie. Po tym zdarzeniu, Amerykanin już nigdy nie ścigał się w MotoGP ani żadnej innej serii i w październiku 2013 roku ogłosił przedwczesne zakończenie kariery, będąc poobijanym tak fizycznie jak i mentalnie.

AUTOR: Michał

komentarze 3

  1. Bardzo fajny artykuł dla nie pamiętających tamtych czasów. A i „pamiętliwi” chętnie przeczytają takie podsumowanie. Dzięki Michał.

  2. Świetny artykuł. Pamiętam to niespodziewane wejście Spiesa do WSBK (wtedy nie znałem jeszcze jego historii w AMA i rywalizacji z Mattem Mladinem), oczekiwanie na cud w MotoGP i te wszystkie gorzkie rozczarowania.
    Faktycznie Spies był pechowcem, ciężko powiedzieć, że podjął jakieś nietrafione decyzje, a przecież w tym czasie na Yamasze dobrze radzili sobie Lorenzo i Dovizioso. Po prostu nie szło. A może to po prostu jakaś zła karma siedzi w zespole fabrycznym Yamahy?

    • Trafił „na mur”, którego nie przeskoczył Melandri, Rossi i Crutchlow w Ducati oraz Lorenzo w Repsol Hondzie – nie potrafił dostosować się do stylu jazdy lidera, pod którego był motocykl. Big Bena cechował agresywny, a nie płynny styl jazdy. Zaliczał wiele upadków na Yamasze, natomiast w Ducati pogłębił problemy z nadgarstkiem.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie będzie opublikowany. Wymagane pola oznaczone są gwiazdką *

*

Niniejsza strona internetowa korzysta z plików cookie. Pozostając na tej stronie wyrażasz zgodę na korzystanie z plików cookie. Dowiedz się więcej w Polityce prywatności.
165 zapytań w 2,596 sek