Piątkowe treningi MotoGP odbywały się z nietypowym przymusem, nałożonym na zawodników. Otóż, przed rozpoczęciem przejazdów motocyklistów poinformowano, że będą oni musieli przejechać przynajmniej pięć kolejnych okrążeń na najtwardszej tylnej oponie firmy Michelin w FP1 albo FP2. Zawodnicy, którzy nie spełniliby tego warunku, zostaliby cofnięci na starcie niedzielnego wyścigu o sześć miejsc do tyłu.
Może to po części tłumaczyć przedziwne wyniki piątkowych treningów, gdzie niektórzy najlepsi zawodnicy plasowali się pod koniec stawki, a do głosu dochodzili ci teoretycznie wolniejsi. Jest to jednak tylko przypuszczenie, bowiem nie wiemy, na ile ten nakaz wpłynął na pracę poszczególnych ekip.
Skąd więc taki wymóg nałożony na kierowców? Otóż pamiętacie pewnie jeszcze zeszłoroczne incydenty – a zwłaszcza ten Scotta Reddinga. Brytyjczyk z Pramac Ducati zanotował rozpadnięcie się tylnej twardej opony w FP4 przed GP Argentyny. Organizatorzy stanęli wtedy przed ogromnym wyzwaniem – jak zagwarantować zawodnikom bezpieczeństwo? Zdecydowano, że wyścig zostanie skrócony, a dodano w nim też konieczność zmiany motocykla. Wszystko po to, by ograniczyć do minimum dystans na oponie wyścigowej.
Michelin w tym roku znowu ma masę roboty, i odbiera wiele narzekań ze strony zawodników. W Argentynie dostępne są aż cztery przednie mieszanki: twarda, średnio-twarda oraz miękka, takie same jak na otwarcie sezonu w Katarze. Przywrócono również inną, zeszłoroczną miękką mieszankę, która jest twardsza i nie odkształca się jak nowa. Z tyłu zawodnicy wybierają między twardą, średnio-twardą i miękką.